Początek pandemii pokazał dużą solidarność wśród Polaków. Nawet jeśli radykalne decyzje nie do końca się podobały, to jednak wielu ludzi zastosowało się do restrykcji, a głosy sprzeciwu nie były tak gwałtowne. W tym momencie uwidocznił się podział na dwie, a nawet trzy grupy: osoby stosujące się do zaleceń, osoby wątpiące w pandemię, uważające, że COVID-19 nie jest taki groźny oraz osoby, które są gdzieś pomiędzy i nie do końca wiedzą, co o tym wszystkim myśleć. Joanna Bercal, Interia: Od solidarności w obliczu nieznanego zagrożenia do coraz większych podziałów na przestrzegających restrykcji a tzw. antycovidowców. Skąd się to wzięło? Czy powszechna dostępność mediów społecznościowych, stwarzająca pole do swobodnej dyskusji, potęguje te podziały? Prof. Małgorzata Bogunia-Borowska: - Obecnie media społecznościowe rzeczywiście stwarzają możliwość swobodnej wymiany poglądów, stąd te podziały i konflikty są bardziej widoczne. Nigdy wcześniej w obliczu takiego zagrożenia ludzie nie mogli ze sobą wchodzić w tak liczne dyskusje i wymiany poglądów. Nie mieli do tego narzędzia. Tym bardziej, że trzeba pamiętać o obecnym, szczególnie właśnie w mediach społecznościowych, alternatywnym przekazie eksperckim. To taki trochę "drugi obieg", w którym funkcjonują często nieco inne informacje, często nieprawdziwe, z którymi czasami trudno walczyć. Napędza się taki dodatkowy rodzaj dyskursu i być może ta mnogość kanałów, liczne źródła transmisji, połączone z możliwością swobodnej wypowiedzi, powodują pogłębiające się podziały społeczne. - Jednak sam fakt istnienia grup o różnych poglądach, jest rzeczą całkowicie mieszczącą się w granicach norm społecznych. To, że możemy tak otwarcie dyskutować, to przywilej demokracji. Każda z tych grup ma prawo mieć własne poglądy, ma prawo je manifestować, przedstawiać swoje argumenty. Może zabrzmi to paradoksalnie w tej sytuacji, ale sam fakt ich istnienia i to, że zaczynają ze sobą dialogować, jest objawem przemian w polskim społeczeństwie. Po pewnym okresie "dorabiania się", konsumpcji, koncentracji na dobrach materialnych, Polacy zaczynają się interesować innymi sprawami wokół siebie np. dotyczącymi ekologii, samochodów, szczepionek czy teraz pandemii koronawirusa, która jednak niewątpliwie, ze względu na powagę sytuacji, angażuje obecnie dużo większe grupy społeczne. W kwestii pandemii podziały są ogromne. - Tu sprawa jest o wiele bardziej znacząca. Ludzie umierają, a choroba może dotknąć praktycznie każdego, dlatego nawet w dyskusje angażuje się więcej osób. Jednak, jak już wspominałam, sam podział i fakt, że ludzie decydują się wypowiadać swoje zdanie, dyskutują, próbują zająć jakieś stanowisko, widziałabym raczej w kategoriach ich wzrastającego zainteresowania ideami, sprawami dla nich ważnymi, angażowaniem się, wzrostem aktywności. Jednak poziom emocji pomiędzy grupami o odmiennych zdaniach jest w tym przypadku coraz większy. - Bo sprawa jest poważna, dotyczy naszego życia i często życia naszych bliskich. Dodatkowo wszystkie dyskusje osób obawiających się pandemii z "antycovidowcami", zwolenników szczepionek z antyszczepionkowcami czy konserwatystów z liberałami, są pewnymi "walkami" ideologicznymi i dlatego są tak intensywne, pełne również negatywnych emocji. One po prostu ludzi angażują, bo to są kwestie, które mają też wpływ na ich codzienne życie. - W tym kontekście zwróciłabym jeszcze uwagę na inną kwestię - specyficzny antynaukowy i nieco antyracjonalny dyskurs medialny, który w ostatnich latach w pewien sposób kształtował polskie społeczeństwo. W literaturze fachowej nazywa się to "irracjonalnym banalizmem". Wyraziliśmy zgodę na to, że mamy np. prasę i telewizje ezoteryczne. W ogóle zwracamy się po radę do takich osób, jak wróżki i wróże. O tym, co wydarzy się w czasie pandemii, wypowiada się np. jasnowidz i to jest właściwie na porządku dziennym. Jego wypowiedzi na polskich portalach sąsiadują na równych, demokratycznych prawach z wypowiedziami ekspertów. Tego typu prasa czy telewizja to duży przemysł, a ten rodzaj medialnego przekazu funkcjonuje niemal na równych zasadach z innymi dyskursami, czyli np. z telewizją informacyjną. Z jednej strony mamy zatem naukowców i profesjonalistów. Natomiast z drugiej strony są to wróżbici, profeci i kabaliści. Jednak to chyba nie tylko kwestia magii. - Oczywiście. Sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana i nie ogranicza się do prostej dychotomii rozum kontra magia. W dyskursie pragmatycznym pojawiają się bowiem wersje odbiegające od głównego przekazu większości naukowców. Często pojawiają się bowiem alternatywne opinie wśród samych naukowców. Wystarczy spojrzeć na opinie epidemiologów i wirusologów w Europie, chociażby na przypadek szwedzki. To może właśnie stąd się bierze fakt, że łatwiej ludziom czasem uwierzyć w jakąś abstrakcję, teorie spiskowe, a nie w naukę? - Teorie spiskowe są jedną ze strategii rozumienia rzeczywistości. Ludzie w różny sposób starają się oswajać rzeczywistość. Jedni sięgają po wiedzę "szkiełka i oka", inni po mądrość ludową, jeszcze inni odwołują się do ezoteryki lub posiłkują się ironią i humorem, a kolejni odwołują się do teorii spiskowych czy religii. Z naszej uprzywilejowanej pozycji chcielibyśmy, aby wszyscy postrzegali świat w kategoriach oświeceniowego rozumu. Jednak ludzie mają także inne narzędzia do oswajania i adaptowania się do rzeczywistości. Lepiej tego nie poddawać ocenie. A w praktyce stosować zabiegi perswazyjne wyjaśniające konfliktogenne kwestie. - W czasach pandemii codzienna rutyna, nawyki, aktywności są zmienione. Każdy z nas szuka własnego sposobu poradzenia sobie z tym i zbudowania nowej jakości. Często teraz używamy słowa normalność, które wydawało się ostatnio passe. Nie chcieliśmy już tej nudnej normalności, zwyczajności, rutyny właśnie. A jednak ta normalność, zwyczajność i rutyna zapewniają spokój i bezpieczeństwo. Dają poczucie sprawstwa i kontroli. Okazuje się, że najbardziej tęsknimy teraz za normalnością. Teraz ją doceniamy. Większość z nas, używając metafory, chciałby się obudzić ze złego snu i wrócić do normalności i codzienności. Jak zatem mogłaby wyglądać skuteczna komunikacja w drugiej fazie pandemii? - Moim zdaniem Polakom mającym bardzo specyficzną historię władza powinna komunikować pewne rzeczy raczej za pomocą "soft power", czyli nic na siłę. Ponieważ im większe zakazy, tym większe prawdopodobieństwo buntowniczej odpowiedzi u części obywateli. Przymus jest ostatecznością, choć klarowne normy i reguły są niezbędne. Ludzie muszą wiedzieć, co im wolno, a czego nie. I najlepiej, jeśli rozumieją dlaczego mają postępować tak, a nie inaczej. - Dodatkowo żyjemy w czasach, w których do ludzi najbardziej przemawiają obrazy. Warto korzystać z możliwości kultury popularnej i wizualnej. Gdy operujemy głównie słowem, czyli wychodzi np. premier i apeluje o noszenie maseczek, to ludzie tego najprawdopodobniej nie wysłuchają do końca. Dzisiaj muszą to zobaczyć. Już teraz w mediach coraz częściej pojawiają się filmy i zdjęcia pokazujące pacjentów leżących pod respiratorami, więc możliwe, że te tragedie zaczną do społeczeństwa przemawiać. Może właśnie objawienie się wirusa w obrazach, scenach ze szpitali, widoku cierpiących osób będzie stanowiło najbardziej efektywny komunikat perswazyjny. Warto też pamiętać, aby nie straszyć i nie przerażać obywateli, bo efekt może być odwrotny od zamierzonego. Chaotyczne komunikaty rządu raczej spotęgowały wątpliwości Polaków co do słuszności ich działań. - Polacy w ogóle są bardzo nieufni wobec instytucji. Komunistyczna władza skutecznie doprowadziła do wytworzenia się w społeczeństwie zbiorowego "genu braku zaufania" m.in. do rządu czy ekspertów. W Polsce nie ma jeszcze czegoś takiego jak np. w Niemczech - tam decyzji rządzących lub nawet szefa w pracy raczej się nie podważa. U nas prędzej usłyszymy: "Co oni opowiadają, ja swoje wiem" albo "Oni się zawsze ustawią, a my i tak zostaniemy z tym sami i będziemy musieli sobie radzić". Jako społeczeństwo reprezentujemy raczej ograniczone zaufanie do władz. Wracając do obrazów. Widzieliśmy przecież dramatyczne filmy i zdjęcia z Włoch, jednak wydaje mi się, że to, co się tam działo, było za daleko, nie przemówiło do polskiego społeczeństwa. Czy jednak musi być tak, że "mądry Polak po szkodzie" i nie uwierzymy w ostrzeżenia ekspertów, póki nie zobaczymy chorego brata, siostry, matki, ojca czy chociaż sąsiada? - Przede wszystkim wirusa nie widać, a jeżeli czegoś nie widać, to trudno mieć do tego odpowiedni stosunek. Gdy było 100-200 zakażeń, skupionych w konkretnych miejscach - kopalnie, domy starców - to mało kto miał znajomych, którzy albo sami to przechodzili, albo przynajmniej znali kogoś, kto chorował. Ja osobiście w tym czasie miałam kontakt z Włochami, Hiszpanami, więc słyszałam te relacje ze wszystkimi emocjami. To było wstrząsające. Poważni, racjonalni na co dzień inżynierowie posiadający swoje firmy, którym daleko do irracjonalnych histerii, płakali do słuchawki, opowiadając, jak wielu ludzi z ich otoczenia już umarło. Oni przeżywali straszliwą traumę. Uciekali z miast, roznosili wirusa, panikowali. Mieli do tego prawo, bo byli pierwsi, kompletnie nieprzygotowani do takiego zdarzenia. - To była sytuacja, którą świetnie uchwycił w "Dżumie" Albert Camus, pisząc o doświadczanych zarazą ludziach: "Jak mogli myśleć o dżumie, która przekreślała przyszłość, przenoszenie się z miejsca na miejsce i dyskusje? Uważali się za wolnych, a nikt nie będzie wolny, jak długo będą istniały zarazy". Dla obywateli dostatniej Europy wydawało się niemożliwym, że ten znany im świat może rozsypać się z dnia na dzień, jak domek z kart. To doświadczenie pozostanie we włoskim społeczeństwie na zawsze. I nie tylko we włoskim. - Wracając do aktualnej sytuacji, to widać, że ona się teraz zmienia. Tak naprawdę dopiero od jakichś kilkunastu dni widać chorych ludzi pod respiratorami, publikowane są zdjęcia z polskich szpitali. To jest rzeczywiście zmiana jakościowa - już nie tylko słowo, ale obraz legitymizuje i potwierdza istnienie chorych ludzi. Na pewno też w takim razie inne obrazy mogły mieć jakiś wpływ na postrzeganie pandemii i obostrzeń w Polsce. Mam na myśli m.in. Jarosława Kaczyńskiego na cmentarzu. Co z tego, że przekaz będzie racjonalny, będziemy widzieć pacjentów pod respiratorami, jeśli osoby publiczne tego nie przestrzegają. Pojawiają się komentarze w stylu "oni na pewno wiedzą więcej". - Ja bym chciała to widzieć w kategorii pomyłki komunikacyjnej, nieświadomego nadużycia. Sama miałam sytuację, gdy przy zachowaniu wszelkich procedur sanitarnych podczas obrony pracy magisterskiej, po egzaminie, studentka przyszła do pomieszczenia, w którym siedziałam i poprosiła o pamiątkowe zdjęcie. Odruchowo się zgodziłam i dopiero po chwili przyszło otrzeźwienie, zapaliła się czerwona lampka, że to zdjęcie w ogóle nie może być wykonane. Kolejnego już nie pozwoliłam zrobić, proponowałam studentom inny termin i spotkanie po pandemii. - Na pewno jednak takie sytuacje nie pomagają, bo władza i eksperci, osoby będące autorytetami, swoistego rodzaju wzorami, które są pilnie obserwowane przez media, powinny dawać dobre przykłady. Nie powinny łamać obowiązujących obostrzeń i to są oczywiste błędy komunikacyjne, a konsekwencje niespójności przekazu merytorycznego z obrazem mogą przejawiać się właśnie buntem przeciwko zaleceniom i brakiem wiary w prawdziwość informacji. I nawet jeśli uznamy, że osoby publiczne mają pewne przywileje, to akurat w sytuacji pandemii lepiej z nich zrezygnować dla dobra ogółu. Czy jednak już nie jest za późno na racjonalne komunikaty? Pojawiali się już przecież eksperci, którzy stanowczo i obrazowo opisywali i nadal opisują rzeczywistość, np. w szpitalach. - Uważam, że istotną kwestią jest sposób komunikowania. W mediach często pojawia się np. prof. Krzysztof Simon, który jako ekspert mówi bardzo mądre i ważne rzeczy, jednak robi to w dość autorytarny sposób - trochę krzycząc, strasząc - że pewna grupa obywateli będzie je po prostu odrzucać. Ludzie mają tendencję do unikania zbyt strasznych komunikatów. Jednak akurat taka forma komunikatu trafi do tych, którzy preferują wyrazisty i mocny przekaz. Dla nich spokojne i pragmatyczne wypowiedzi prof. Włodzimierza Guta czy prof. Piotra Kuny mogą być zbyt mało przekonywujące. Dlatego też dobrze, że pojawiają się w mediach i takie i takie, wówczas jest większe prawdopodobieństwo, że któryś z komunikatów trafi na podatny grunt. Jednak zbyt wiele takich obrazów i przekazów może wywołać efekt ucieczki i unikania ich w ogóle. - Niech za przykład posłuży kampania promująca badania wykrywające raka piersi i - jak to było w jednej z nich - odbiorca widzi młodą dziewczynę kładącą się do trumny, to oczywiście, na jedną grupę taki szokujący przekaz podziała i zrobi badania, a drugą taki obraz przerazi na tyle, że już nigdy nie pójdzie się zbadać. Czyli efektywność przekazów może spadać, gdy jest ich zbyt wiele? - Tak. Tym bardziej, że obecnie komunikatów dotyczących pandemii jest bardzo dużo. Mamy właściwie do czynienia ze zjawiskiem infodemii. Dzisiaj zarówno w radiu, jak i telewizji, szczególnie na kanałach typowo informacyjnych, cały czas się mówi praktycznie tylko o koronawirusie. Niektórzy przed tym uciekają. Unikają kontaktu z tymi przekazami. Przyjmują postawy obronne. Często wręcz lekceważąc wirusa. Nadmiar negatywnych komunikatów? - Tak. Realizując projekt dotyczący analizy dyskursu z pierwszej fazy pandemii, który wykonałam z doktorantką panią Anną Sarzyńską, po przeanalizowaniu kilkunastu wywiadów udzielanych przez naukowców i ekspertów okazało się, że tylko w jednym pojawiło się słowo "szansa" i w jednym pojawiło się słowo "nadzieja". Badania wykonane w ramach grantu projektowego SocietyNow! na Uniwersytecie Jagiellońskim obejmowały dyskurs medialny prezentowany przez przedstawicieli nauk społecznych i humanistycznych oraz ekspertów. Badałyśmy ich wypowiedzi na temat koronawirusa w wywiadach prasowych od marca do maja 2020. - W sytuacjach nadzwyczajnych i niespodziewanych, mając trudność w opisie rzeczywistości, sięga się zazwyczaj po metafory. Pisał o tym George Lakoff i Mark Johnson w książce "Metafory w naszym życiu". Metafora to użyteczne narzędzie do myślenia o świecie, gdy brakuje znanych słów do jego opisania. Wyraźnie widać, że COVID-19 i wszystko, co spowodował, było wyzwaniem także dla naukowców i ekspertów, którzy sięgali po ratunek do języka metafor. Większość metafor opisujących sytuację w pierwszym etapie pandemii była absolutnie negatywna. Pojawiały się określenia takie, jak: "gigantyczne pęknięcie", "kompletny reset", "wojna światowa", "globalne wyzwanie, "loteria", "rosyjska ruletka", "kryzys niewyobrażalny", "piekło", "świat łez padołu", "zaciągnięty hamulec", "płyniemy na Titanicu czy też może lecimy Tupolewem". Wszystko było dramatyczne. Ten zestaw metafor doskonale oddaje pewien rodzaj bezsilności badaczy, którzy ad hoc szukali jakichś słów kluczy do opisu tego, czego doświadczali jako profesjonaliści i zwykli ludzi zarazem. Dotychczasowe działania i - jak widać - język, niestety doprowadzają do coraz większej agresji z dwóch stron. Pojawiło się nawet swoiste pandemiczne słowotwórstwo: "pandemia-plandemia" czy pogardliwe określenia stosowane przez sprzeciwiające się sobie grupy, czyli "covidianie" - "covidioci". Jedni kpią z drugich, wierzący w pandemię, słysząc o chorobie kogoś dotychczas "anty", potrafią powiedzieć: "Dobrze mu tak, nie dawać mu respiratora". Sama byłam świadkiem niejednej kłótni o brak maseczki, w sieci pojawiają się filmy z szarpanin, do których dochodzi na tym tle np. w komunikacji miejskiej. - Część ludzi reaguje na tę sytuację agresją. Inni doznają załamania. Jeszcze inni uciekają w świat seriali telewizyjnych. Każdy radzi sobie tak, jak potrafi. Nikt z nas przecież nie był przygotowany na tak niecodzienną graniczną sytuację. Spójrzmy na to tak, niby wiemy, że bliscy umierają i że zdarzają się nieszczęścia. Czy możemy jednak przygotować się na śmierć dziecka czy rodzica? Na odejście partnera? Na chorobę? Na zdradę? Możemy jedynie próbować. Wyobrażać sobie takie zdarzenia i przewidywać swoje reakcje. One jednak zawsze zaskakują. Są wysoce emocjonalne. To są zawsze osobiste dramaty. A teraz mamy do czynienia z momentem, kiedy prawie wszyscy nagle i nieoczekiwanie doświadczamy takiej sytuacji granicznej. Każdy radzi sobie wedle własnych możliwości. Można czasem próbować rozmawiać, dyskutować, ale nie na siłę. Nie za wszelką cenę. - Poziom brutalności, braku szacunku, ale także lekceważenia czy wyszydzania osób o odmiennym zdaniu jest obecny w naszym życiu. Kiedyś, stojąc w kolejce na poczcie, zobaczyłam panią bez maseczki. Chcąc społecznie sprawdzić sytuację, zapytałam panią z okienka, dlaczego nie zwróciła na to uwagi. Usłyszałam, że nie chce kłótni i wyzwisk. Zapewne taką sytuację miała już wcześniej. Wolność nie zawsze jest dzisiaj dobrze rozumiana i wykorzystywana. Powiedziałabym nawet, że nie do końca ją rozumiemy i niezbyt mądrze stosujemy. Jeśli chcemy czuć się dobrze w przestrzeni publicznej, także w przestrzeni Internetu to musimy żyć wedle fundamentalnych wartości, które stanowią o jakości wspólnoty. Naszego wspólnego domu. Warto tutaj przytoczyć słowa księdza Józefa Tischnera z "Filozofii dramatu", że "żyjemy zawsze z kimś, przy kimś, obok kogoś, wobec kogoś, dla kogoś". Może właśnie teraz warto to przypominać. Przecież teraz bierzemy udział w wielkim eksperymencie testującym nasze człowieczeństwo. Tylko jedni empatycznie dostosują się do zaleceń, a inni odbiorą to jako ograniczenie wolności obywatelskiej. - To jest sytuacja kryzysowa, a taka zawsze obnaża mocne i słabe strony. W analizowanych przez nas wywiadach pojawiały się emocjonalne słowa, dlatego nie można się dziwić, że zaczęły być widoczne w emocjach społeczeństwa. Po semantycznej analizie, wykorzystanego w dyskursie naukowym i eksperckim języka, okazało się, że dominowały takie oto emocje: niepokój, lęk, strach, obawy, frustracja, niepewność, niebezpieczeństwo, wściekłość, wyczerpanie, agresja, groza, wariactwo, dramat, gniew. Przy takim natężeniu emocji negatywnych nie trudno o ich eskalację. - A jeśli chodzi o samą pandemię, to najwcześniej przewidzieli ją wrażliwi artyści i twórcy. Kultura popularna, literatura, film czy produkcje serialowe od lat dostarczały różnych apokaliptycznych scenariuszy przyszłości. To znaczy? - Dotykali oni tematów drażliwych, snuli dramatyczne wizje przyszłości. Poruszali kwestie społeczne. Doskonałym przykładem jest choćby film "Elizjum" Neilla Blomkampa z 2013 roku, "Incepcja", "Interstellar" Christophera Nolana czy wręcz prototypowa sytuacja, której teraz doświadczamy w "Epidemii" z 1995 roku Wolfganga Petersena. Nota bene w pierwszej fazie pandemii niezwykle wzrosła oglądalność tego typu obrazów. Ludzie "przerabiali" wówczas filmowy scenariusz, oswajając się z tematyką. Warto dodać, że te filmowe fabuły powstawały w procesie konsultacji z przedstawicielami świata nauk ścisłych. Ich ostateczny kształt to wynik współpracy wyobraźni artystów z wiedzą, ale także naukową wyobraźnią naukowców. - W tym kontekście ciekawe wydaje się jeszcze zjawisko Preppersów, czyli osób, które starają się właśnie przewidzieć katastrofy cywilizacyjne i się do nich przygotować. Opracowują oni scenariusze przyszłości. Zabezpieczają żywność na przykład mięso, dokonując wielokrotnej pasteryzacji. Generalnie starają się przygotować na ciężkie czasy i zabezpieczyć się na czarną godzinę. Czyli "czarna godzina" w pewnym sensie wybiła? - W pewien sposób doszliśmy do różnych granic możliwości utrzymywania ciągłego wzrostu. Cywilizacja zachodnia stała się wzorem dla miliardów ludzi, którzy pragną żyć na podobnym poziome, co obywatele wysoce rozwiniętych krajów. Kultura konsumpcyjna stała się ideałem i atrakcyjnym modelem, do którego się dąży. - Obawialiśmy się sztucznej inteligencji, a zaatakował nas wirus zmieniając w ciągu kilku miesięcy nasz styl życia. Na przełomie XIX i XX wieku patrzono w przyszłość z nadzieją i wiarą w postęp. Świat miał być lepiej zorganizowany, bogatszy, a jakość życia miała się poprawić. Teraz, pomimo lepszego momentu rozwoju, patrząc w przyszłość i myśląc o swoich dzieciach ludzie się boją, nie wiedzą, dokąd to zmierza. Nie wiedzą, co ich czeka. Więc sami w jakiś sposób wygenerowaliśmy to, że łatwiej nam uwierzyć w teorie spiskowe niż naukę i sami doprowadziliśmy do zaostrzenia takich podziałów. - Trochę tak. Świat jest dzisiaj skomplikowany. Ludzie są bardziej niepokorni i niespokojni. Różnią ich idee i światopoglądy. Wedle mojej diagnozy wkroczyliśmy w epokę katastrof. Gdzie nie spojrzymy, to coś złego się dzieje. Te katastrofy mają różną genezę, ale ich ilość sygnalizuje pewną prawidłowość. Oto tylko kilka z nich: katastrofa w Czarnobylu w 1986 roku, katastrofa Elektrowni Atomowej w Fukushimie w roku 2011, powódź tysiąclecia we Wrocławiu w 1997 roku, katastrofa promu Challenger (1986) i Columbia (2003), katastrofa samolotu w Smoleńsku (2010), pożary lasów w Kalifornii (2020), kryzys finansowy 2009 roku w Europie, 9/11 w Nowym Yorku (2001), eksplozja w metrze w Madrycie w 2005, masakra na wyspie Utoya w Norwegii (2011), zamach w Nicei w 2016 roku, zamach w londyńskim metrze 2005, pożar katedry Notre-Dame w Paryżu (2019), pożar lasów w Australii (2019-2020) i wiele innych. Można traktować te katastrofy w kategoriach znaków czasu. Znaków współczesności. - Teraz też poruszyłyśmy wiele kwestii, a najmniej mówi się o samej chorobie. Co ciekawe z naszych badań wynika, że koronawirusa praktycznie nie traktowano w kategoriach chorobowych. Znaczenie pandemii lokowano w innych polach semantycznych niż pole medyczne. Najczęściej odwoływano się do pola społecznego, ekonomicznego, politycznego i globalnego. Susan Sontag w swojej słynnej pracy "Choroba jako metafora" pisała, że każda epoka ma chorobę, na jaką zasłużyła, a która w jakiś sposób ją definiuje. I tak romantyzm miał gruźlicę, później było AIDS. Ja sądzę, że ukrytą chorobą nadchodzących zmian jest borelioza, powodująca wiele dolegliwości, których się z nią nie utożsamia, w związku z czym ciężko ją wykryć. Natomiast nie dała ona takiego efektu jak SARS-CoV-2. Musiało się pojawić coś znacznie bardziej spektakularnego, abyśmy poddali się głębokiej refleksji. Zdecydowanie szybko rozprzestrzeniający się koronawirus wpłynął na życie całego świata. - Zmiana społeczna może następować w dwojaki sposób: albo ewolucyjnie albo przez moment rewolucyjny. I taka właśnie jest pandemia. To zmiana o charakterze rewolucyjnym, globalna, po której może dojść do zmiany paradygmatu życia. Może, ale nie musi. Może się okazać, że przetrwamy to lepiej, niż się nam wydaje teraz, ale jednak dokonamy pewnych korekt w niektórych dziedzinach naszego życia. Wedle mojej koncepcji ludzkość spotykały w historii różne katastrofy i kataklizmy - pęknięcia. Jednak siła życia jest tak duża, że zawsze następuje kontynuacja. - Zakończę nutką optymizmu. George Simmel pisał kiedyś o bardzo subtelnej wartości życia społecznego, a mianowicie o wdzięczności. Uważał ją za tyleż subtelną, co mocną więź. Była spoiwem prawie niewidzialnie łączącym ludzi. Może warto szczególnie dzisiaj okazywać sobie wdzięczność za najdrobniejsze pozytywne gesty, których bardzo nam teraz potrzeba.