- Niektóre testy nie wykrywają wariantu koronawirusa o nazwie Omikron. Zwłaszcza chodzi o antygenowe. W nich stosuje się reakcję z przeciwciałami monoklonalnymi - podkreślił doświadczony wirusolog. Wyjaśnił, że część testów wykrywa wszystkie warianty SARS-CoV-2 - znane do tej pory. Na podstawie tych testów nie można podejrzewać, który to wariant, ale jest to możliwe do ustalenia podczas sekwencjonowania. - Część testów pracuje natomiast tylko z niektórymi wariantami, ale nie ze wszystkimi. Tak było m.in. z wariantem brytyjskim, którego jeden z testów w ogóle nie wykrywał, a to bardzo ułatwia szerzenie się zakażeń. Jeżeli więc wykonywany jest tylko ten test, który nie może wykryć wariantu Omikron, to po nim dana osoba identyfikowana jest jako zdrowa, niezakażona. A czy tak jest, czy też nie, nikt nie wie - powiedział prof. Gut. "Kompletnie bezsensowna akcja" Naukowiec dodał, że przepuszczanie takich osób przez niedoskonały system testów znacznie przyspiesza szerzenia się zakażeń. Prof. Gut pytany o to, co w takim razie winno się zrobić odpowiedział: sprawdzać, które z testów "omijają" nowy wariant. Wyjaśnił, że niektóre kraje już wprowadziły zasadę potwierdzania testu antygenowego (szybkiego) testem PCR. Zdaniem prof. Guta badanie testami antygenowymi osób przylatujących do Polski jest z wirusologicznego puntu widzenia "bez sensu", jeżeli nie mają one objawów choroby. - Żaden test w pierwszych trzech dniach od zakażenia niczego nie wykaże. Akcja przesiewowego badania osób, które nie mają objawów, jest więc z racjonalnego punktu widzenia kompletnie bezsensowna. Nawet trzeciego dnia najlepsze metody dają 20 procent szans na wyłapanie zakażonej osoby. Aby miało to wszystko sens, powinno być 5-7 dni kwarantanny, która zakończy się testem - dodał.