Łukasz Szpyrka, Interia: Przekonuje pan, że do końca października blisko jedna trzecia Polaków przejdzie koronawirusa, w większości bezobjawowo, a do końca roku może to dotyczyć 50 proc. społeczeństwa. Skąd biorą się pańskie wyliczenia? Prof. Andrzej K. Bednarek: - Tak zakłada nasz model, który stworzyliśmy jeszcze w maju na podstawie danych z początku epidemii. Zakładał trzy scenariusze, a jeden z nich się obecnie sprawdza. Wynika z niego, że powoli dochodzimy do szczytu epidemii. Według tego projektu szczyt przypada na 20 października. Może się jednak przesunąć ze względu na wakacje, które były pewnym środkiem prewencji. Ludzie w większości przebywali na świeżym powietrzu, dzieci nie było w szkołach, a studentów na uczelniach. Powrót dzieci do szkół i studentów na uczelnie sprawił, że zakażeń jest więcej, a szczyt zachorowań później niż pierwotnie przewidywał model? - Dokładnie tak. Doskonale ilustruje to wykres, który pokazał premier podczas konferencji prasowej. Na wykresie mobilności widać jak na dłoni, że od września dwukrotnie wzrosła liczba kontaktów, a ma to oczywiście związek z powrotem dzieci do szkół. I wymiana kontaktów nie tylko w szkole, ale również w autobusie miejskim itd. Wobec tego szkoły, również podstawowe, powinny zostać zamknięte? - Według WHO, w sytuacji, w której w tej chwili jest Polska, szkoły powinno się zamknąć. Wszystkie skupiska ludzi są drogami roznoszenia się wirusa. Najmłodsi nie przechodzą choroby objawowo, ale przenoszą wirusa. Eliminacja tych podstawowych dróg transmisji, jak szkoły, żłobki, uczelnie, to największe zadanie. Zamknięcie liceów, w mojej opinii, nie jest wystarczające. Model prof. Tomasza Szemberga z Krakowa przewiduje, że do czerwca możemy mieć nawet 80 tys. zgonów, ale pod warunkiem, że nie ma żadnych działań prewencyjnych. Te, jak widać, się pojawiły. - Nasz model z maja, również nieuwzględniający prewencji, przewidywał szczyt epidemii na 30 września, a później gwałtowny spadek. W międzyczasie nastąpiła prewencja samoistna, w postaci wakacji, więc odsunęliśmy wszystko w czasie. Szczyt może się jeszcze przesunąć ze względu na wprowadzenie kolejnego miękkiego lockdownu. Obecnie bardzo szybko przyrastają zarażenia, ale spadek będzie powolny. Jakie znaczenie dla rozwoju epidemii mają wprowadzane obostrzenia? - Są bardzo skuteczne, bo przeciągają epidemię, a tym samym dają oddech służbie zdrowia. Gdybyśmy nie odsuwali epidemii w czasie mielibyśmy taką sytuację jak we Włoszech czy w Nowym Jorku. Brakowało łóżek nie tylko dla chorych na COVID-19, ale też pozostałych. Było za mało łóżek, sprzętu i lekarzy. Co by się stało bez obostrzeń? - Mielibyśmy znacznie więcej ciężkich przypadków w krótkim czasie, więcej ludzi umierających. Brak obostrzeń przyspiesza epidemię, ale jednocześnie gwałtownie zwiększa się liczba ciężkich przypadków i śmiertelnych. Obostrzenia wprowadzane od soboty przyhamują epidemię? Czy już dziś możemy powiedzieć, że są spóźnione? Takie głosy też się pojawiają. - Wiosną, z naszymi obostrzeniami, trafiliśmy w dziesiątkę. Według naszego algorytmu Włosi wprowadzili obostrzenia cztery, pięć dni za późno. Potem mieli znaczący wybuch epidemii. Dziś oceniam, że nasze obostrzenia w Polsce są wprowadzane około tygodnia za późno. Epidemia tak się już rozprzestrzeniła, że ten gwałtowny przyrost będzie utrzymywał się przez jakiś czas. Nasz pierwszy lockdown ładnie wytłumił epidemię, ale przy tym ataku reagujemy za późno. Rozmawiał Łukasz Szpyrka Chcesz wiedzieć więcej na temat pandemii koronawirusa? Sprawdź statystyki: Polska na tle świata Sytuacja w poszczególnych krajach Wskaźniki w przeliczeniu na milion mieszkańców