- W trakcie mszy św. zaczął mi nagle wibrować telefon. Nigdy tak nie miałem. Raz, drugi, trzeci. Przeraziłem się, ponieważ wcześniej miałem testy. Dlatego w czasie kazania, czego nigdy nie robiłem, wyszedłem, a tam kolega, który pilotował moje badania mówi: słuchaj, jesteś pozytywny - tak całą sytuację relacjonuję sam ksiądz Ładniak. O zakażeniu dowiedział się podczas odprawiania sobotniej mszy świętej 10 października. Po otrzymaniu wiadomości, ksiądz zdjął ornat, założył maseczkę i wyszedł do ołtarza. Poinformował wiernych, że jego pierwszy test dał wynik pozytywny. Następnie poszedł do domu, gdzie przebywał na kwarantannie. Po 10 dniach po wykonaniu testu, w nagraniu opublikowanym w mediach społecznościowych ksiądz poinformował, że jest już zdrowy i może wrócić do pracy duszpasterskiej. Zapewniał, że nie miał żadnych objawów, ale od sierpnia "wielokrotnie robił sobie profilaktyczne testy". - Moja odpowiedzialność za wiernych jest we mnie tak duża, może nawet za duża, że aby mieć moralną pewność, że nie nikomu nie zrobię krzywdy, co jakiś czas chodzę na testy i sprawdzam, czy jestem ujemny - mówił ks. Ładniak. - Nie miałem żadnych objawów. Nie miałem żadnego kontaktu z osobą chorą na koronawirusa, tylko przyszła sobota i pomyślałem: "ok nie badałem się miesiąc, czy półtora. Zrobię test, by mieć pewność, że wychodzę do wiernych i nikomu nie zrobię krzywdy" - tłumaczył.