Rzymski wskazał, że jeszcze na przełomie listopada i grudnia ub. roku prace trwały - na różnych etapach badań - nad ponad 300 preparatami. - Obecnie potencjalnych kandydatów na szczepionki przeciw COVID-19 jest już mniej. Pierwsze z nich zostały już dopuszczone do użytku, a szereg różnych producentów zaczęło rezygnować z dalszych prac, nie widząc szansy na wprowadzenie swoich preparatów w jakichś względnie racjonalnych ramach czasowych - powiedział ekspert. - Kilka szczepionek poległo po drodze z uwagi na niezadowalające wyniki, czego przykładem jest np. szczepionka Sanofi - firmy, która ma bardzo duże doświadczenie w produkcji szczepionek. Co więcej, w swoich pracach wykorzystała jedną z platform, którą nadal wykorzystuje z sukcesem do produkcji szczepionki przeciwko grypie. Preparat przeciw COVID-19 miał być szczepionką białkową, zawierającą białko S koronawirusa. Szczepionka ta jednak nie wyzwalała wystarczającej odpowiedzi układu odporności u osób starszych, i w związku z tym nie została zakwalifikowana do dalszych badań - tłumaczył. Dodał jednak, że koncern Sanofi jeszcze się nie poddał i obecnie chce powtarzać badania, ale tym razem z wykorzystaniem wyższej dawki tego preparatu. Natomiast w tym przypadku - w ocenie Rzymskiego - widoki na potencjalne staranie się o autoryzację dla tej szczepionki to w tej chwili końcówka 2021 roku. - Koncern postawił również na propozycję swojej szczepionki RNA, bo ta technologia, jak widać, po prostu się sprawdza - podkreślił ekspert. - Poddał się m.in. koncern Merck, potentat farmaceutyczny, który opracował dwa preparaty. Jeden wykorzystywał rozwiązanie stosowane wcześniej nad szczepionką przeciw eboli, a druga szczepionka była oparta o technologię wykorzystywaną w szczepionce przeciwko odrze. I tutaj podobnie, jak w przypadku Sanofi, niestety odpowiedź immunologiczna na te szczepionki w badaniach klinicznych była niezadowalająca. W przeciwieństwie do Sanofi, Merck się zupełnie wycofał, prace badawcze nie będą kontynuowane - zaznaczył. Szanse na kolejne szczepionki Ekspert wskazał jednak, że w dalszym ciągu jest spora liczba preparatów, które są w trakcie zaawansowanych badań, i które mają szanse starać się o autoryzację, być może również w Unii Europejskiej. - Jedną z takich szczepionek jest ta opracowana przez niemiecką firmę CureVac. To także szczepionka mRNA. Jest o tyle ciekawa, że pod kilkoma względami różni się od szczepionki Moderny czy Pfizera. Po pierwsze ilość RNA jest zdecydowanie niższe, wynosi 12 mcg (dla porównania w szczepionce Pfizera w pojedynczej dawce jest 30 mcg, zaś Moderny 100 mcg). To korzystne, bo można wyprodukować więcej dawek takiego preparatu - powiedział. - Jest jeszcze jedna ciekawostka, jeśli chodzi o tę szczepionkę. Preparat CureVac - w przeciwieństwie do Moderny, która wymaga przechowywania w -20 st. C, czy Pfizera -70 st. C - można przechowywać w temp. 5 st. C, czyli w zwykłej lodówce przez co najmniej 3 miesiące. Natomiast w temperaturze pokojowej zachowuje ona swoją stabilność przez dobę. To jest bardzo duża przewaga. Mimo że wykorzystano tę samą platformę technologiczną, to różnice muszą występować w tym, co jest nośnikiem RNA, czyli w budowie otoczki nanolipidowej, a to przekłada się właśnie na warunki przechowywania. Jeśli ta szczepionka zostałaby dopuszczona, a jest ona już na etapie trzeciej, finalnej fazy badań, to będzie zdecydowanie łatwiejsza logistycznie" - dodał. Ciekawe rozwiązanie firmy J&J Rzymski wskazał, że ciekawym rozwiązaniem jest także preparat firmy Johnson&Johnson. Jak mówił, jest to szczepionka wektorowa, podobnie jak szczepionka AstraZeneca. - Szczepionka ta wykorzystuje adenowirusa, tylko innego - w przypadku Johnson&Johnson jest to adenowirus typu 26. Jest to wirus ludzki, który jest rekombinowany tak, że jego genom poszerzono jeszcze o gen kodujący białko S. I podobnie jak w przypadku szczepionki AstraZeneca, DNA tego wirusa - ponieważ adenowirusy są wirusami DNA - ulega wpierw procesowi transkrypcji, czyli przepisaniu informacji z DNA na mRNA, który następnie podlega translacji, czyli tłumaczeniu na sekwencję aminokwasów białka. Szczepionka J&J być może będzie wymagać podania tylko jednej dawki - podkreślił. - Jak popatrzymy w ogóle na szczepionki tego typu, szczepionki wektorowe, i porównamy je z mRNA, to rezultat jest taki sam - powstaje białko S, jest przetwarzane w komórce, a następnie reaguje na nie układ immunologiczny. Różnica jest taka, że w przypadku zastosowania szczepionki wektorowej droga powstawania białka S w komórce jest dłuższa - dodał. Rzymski zaznaczył też, że szczepionka Johnson&Johnson podobnie jak AstraZeneca jest łatwiejsza logistycznie, niż używane obecnie szczepionki RNA, ponieważ można ją przechowywać w lodówce przez długi okres czasu, nawet przez miesiące. - Ciekawym rozwiązaniem jest też to, które stosuje amerykańska firma Novavax, która wykorzystuje białko koronawirusa i to białko po podaniu ma powodować odpowiednią odpowiedź układu immunologicznego. Jak wynika z badań, jest to bardzo silnie immunogenna szczepionka, lecz wymaga podania dwóch dawek i zawiera oparty o saponiny adiuwant, czyli dodatek, który pozwala wzmocnić odpowiedź układu odporności - powiedział. Sputnik V. Co trzeba wiedzieć? Rzymski odnosząc się z kolei do rosyjskiej szczepionki Sputnik V zaznaczył, że to także szczepionka wektorowa, oparta o adenowirusy, w której przy drugim podaniu podaje się innego rekombinowanego adenowirusa; raz typu 5 raz typu 26 - po to, aby uniknąć sytuacji, by potencjalnie obecne u szczepionej osoby przeciwciała przeciwko tym adenowirusom nie znosiły jej skuteczność. - Sputnik V został już dopuszczony do użytku, nie tylko w Rosji, ale też m.in. w Argentynie. Rosjanie złożyli niedawno wniosek o rejestrację preparatu do Europejskiej Agencji Medycznej, w związku z czym eksperci poddadzą ocenie wyniki badań przeprowadzonych z jej udziałem. Natomiast na razie nic nie wskazuje, by pod uwagę w UE brana była obecnie chińska szczepionka CoronaVac - podkreślił. Dodał, że preparat chińskiej firmy Sinovac to z kolei szczepionka oparta o inaktywowanego chemicznie koronawirusa. - Jest to cały wirus - tylko nie jest aktywny, nie może replikować, powodować COVID-19. Natomiast może potencjalnie wyzwalać szerszą odpowiedź immunologiczną. Szczepionki wektorowe, RNA, czy białkowe, skupiają się na białku S, bo jest to niewątpliwie najważniejszy element wirusa. Jeżeli podaje się całego inaktywowanego wirusa, to układ odporności rozpoznaje nie tylko białko S, ale też inne białka wirusowe, wobec których może wywołać odpowiedź immunologiczną. Problem z tą szczepionką polega na niskiej skuteczności wykazanej w badaniach prowadzonych w Brazylii. Wynosiła 50 proc., czyli co drugi zaszczepiony nie był chroniony przed objawowym COVID-19 - tłumaczył. Rzymski zaznaczył, że w działaniach koncernów farmaceutycznych ewidentnie zauważalny jest trend, aby do badań nad potencjalnymi szczepionkami przeciw COVID-19 angażować nowe technologie. Wskazał, że klasyczne szczepionki, czyli oparte np. o inaktywowanego, czy osłabionego wirusa - to rozwiązania nie tylko bardzo czasochłonne, ale także posiadające swoje niedoskonałości. - Będziemy odchodzić od starych rozwiązań na korzyść nowych, lepszych, szybszych i łatwiej adaptowalnych do zmian na poziomie materiału genetycznego patogenu - to normalna kolej rzeczy, nazywa się ją rozwojem naukowo-technologicznym - stwierdził.