Na razie nie dało się ustalić ponad wszelką wątpliwość, co spowodowało wybuch pożaru. Jego okoliczności bada prokuratura. Wstępne raporty sugerują zwarcie, które spowodowało zapalenie się jednego z urządzeń. Od niego ogień rozprzestrzenił się do butli z tlenem. W rezultacie wybuchł najbardziej śmiercionośny pożar w Rumunii od czasu pożaru w klubie nocnym w 2015 roku, w którym zginęło 64 osób - relacjonuje Reuters. W sobotę, w wyniku pożaru na oddziale intensywnej terapii, gdzie leżeli pacjenci chorzy na COVID-19, zginęło siedmiu mężczyzn i trzy kobiety. Zmarli pacjenci byli w wieku od 67 do 86 lat. Sześciu kolejnych zakażonych chorych ucierpiało w pożarze. W stanie krytycznym zostali przetransportowani do innego szpitala. "Szczególna odwaga i duch poświęcenia" Gdy zauważono pożar, lekarz drużyny, dr Catalin Denciu, rzucił się w ogień na pomoc chorym przykutym do łóżek. Premier Rumunii Ludovic Orban nazwał jego zachowanie aktem heroizmu i wychwalał jego "szczególną odwagę i ducha poświęcenia", którym dał dowód ratując pacjentów. Lekarz doznał ciężkich poparzeń w trakcie próby wydobycia chorych z płonących pomieszczeń. Zapalił się jego strój ochronny. Według oficjalnych informacji, 40 proc. jego ciała pokryte jest poparzeniami drugiego i trzeciego stopnia. Jak informuje BBC, medyk został przetransportowany do belgijskiego szpitala wojskowego im. Królowej Astrid, gdzie ma zostać poddany leczeniu. Pożar w szpitalu wywołał protesty w kraju. Rumuni demonstrują przeciwko kulturze korupcji i braku odpowiedzialności. Kraj ma jeden z najsłabiej rozwiniętych systemów opieki zdrowotnej w całej Unii Europejskiej. W sobotę w szpitalach przebywało blisko 13 tys. pacjentów zakażonych koronawirusem, z czego blisko 1,2 tys. na oddziałach intensywnej opieki medycznej. W dwudziestomilionowym kraju wykryto łącznie przeszło 360 tys. przypadków zakażenia SARS-CoV-2.