Rząd wprowadza od najbliższej soboty do 9 kwietnia dodatkowe obostrzenia. W tym czasie niedostępne będą m.in. usługi fryzjerskie i kosmetyczne. "Możemy zaproponować listę rezerwową" W piątek, ostatni dzień przed wprowadzeniem obostrzeń, w większości stołecznych salonów fryzjerskich i kosmetycznych brak wolnych terminów na większość zabiegów i usług. - Mamy bardzo duże obłożenie, kompletnie nie mamy wolnych miejsc - zaznacza studio urody na warszawskim Ursynowie. - Możemy zaproponować listę rezerwową - dodaje. - Jak tylko zwolni się miejsce, jeśli ktoś się wypisze, będziemy dzwonić - zapewnia osoba obsługująca telefon. W jednym z salonów fryzjerskich na Ochocie również nie ma już w piątek żadnych wolnych terminów. - Ale mogę zapisać na listę rezerwową, oddzwonimy w najbliższym czasie i powiemy, kiedy możemy zaproponować wizytę, bo prawdopodobnie będziemy przyjmować - wyjaśnia pracownica salonu, dopytywana, jak funkcjonuje lista rezerwowa. - Mamy zajęte terminy do końca świąt, ale oddzwonimy, jak znajdziemy wolne miejsce - zapewnia. Pytana, jak dokładnie będzie się to odbywało, odpowiada, że na razie trwa opracowywanie koncepcji. - Myślimy nad tym, to dla nas gorący temat, bo państwo dało nam zaledwie jeden dzień na organizację pracy - dodaje. Zapisuje numer telefonu, zapewnia, że oddzwoni. - Jesteśmy w kontakcie - umawiamy się. Oblężenie Salon kosmetyczny na Pradze-Północ także ma zarezerwowane wszystkie wolne terminy na usługi kosmetyczne. Do fryzjera można jeszcze się wcisnąć z godziny na godzinę. - Jutro się zamykamy i absolutnie nie będziemy przyjmować - słyszymy w słuchawce. Podobne zapewnienia słyszymy w jednym ze studiów urody na Mokotowie. - Jutro? Nie, od jutra jesteśmy zamknięci - podkreśla obsługa salonu. W salonie fryzjersko-kosmetycznym na Mokotowie również w piątek jest pełne obłożenie. - Na tę chwilę od soboty jesteśmy zamknięci, a co będzie dalej, to zobaczymy - zaznacza przez telefon pracownik salonu i zachęca do kontaktu w najbliższych dniach. - Będziemy mieli przekierowany numer telefonu i zobaczymy, jak to wyjdzie w praniu - wyjaśnia. - Wszystko zależy od tego, jak długo potrwa ten lockdown - dodaje. "Rząd uwielbia robić takie niespodzianki" Prawdziwe oblężenie przeżywają również salony w innych miastach Polski. - Mamy bardzo dużą liczbę niezadowolonych klientów, którzy dzwonią, aby przesunąć im termin wizyty. Ale obsłużyć ich wszystkich nie jesteśmy w stanie. Masakra, co się dzieje - powiedziała właścicielka jednego z salonów fryzjerskich w Kielcach. Dodała, że decyzja o zamknięciu salonów została ogłoszona zbyt późno. - To niedorzeczne, żeby robić coś takiego praktycznie dzień przed. Tym bardziej, że mamy okres przedświąteczny. Mamy mnóstwo zapisanych ludzi, którzy liczyli, że zostaną obsłużeni. Ale nasz rząd uwielbia robić takie niespodzianki z dnia na dzień. To jest nienormalnie, bo wtedy wszyscy rzucają się naraz. Nie daje się ludziom czasu - zaznaczyła. - Mamy nawał klientów, ale nie będziemy ich w stanie obsłużyć. Nie ma takiej możliwości, aby klientów zapisanych na cały tydzień obsłużyć w ciągu jednego dnia - nie ukrywała właścicielka kolejnego salonu fryzjerskiego. - Jeśli to potrwa tylko przez dwa tygodnie, to jakoś będziemy musieli sobie poradzić i przetrwać. Nie wyobrażam sobie jednak sytuacji, jeśli to potrwa dłużej - dodała. Identyczna sytuacja panuje w salonach kosmetycznych w Kielcach. - Od czwartku pracujemy nawet po godzinach. Cały grafik mamy zajęty, ale nie przyjmiemy wszystkich klientów. Nie można było ogłosić tej decyzji wcześniej? - pytała właścicielka jednego z nich. Jak wygrana na loterii Podobnie jest w piątek w Olsztynie. Samo dodzwonienie się tam do salonów piękności graniczy z cudem. Pani Mirosława, która prowadzi mały zakład fryzjerski w centrum miasta już po godz. 11 wyłączyła telefon. - Wciąż dzwonił i nie mogłam strzyc - powiedziała, przycinając włosy starszemu panu, który na wizytę czekał tydzień. - I tak zapisuję klientów z wyprzedzeniem i miałam na dziś zaledwie cztery wolne miejsca, zapełniłam je już w czwartek po południu - dodała. W piątek nie tylko nie ma szans na to, by w Olsztynie skorzystać z usług fryzjerskich. Z cudem graniczy samo dodzwonienie się do salonów. - Byłem w czwartek u fryzjera, zdążyłem jeszcze przed ogłoszeniem decyzji o zamknięciu salonów fryzjerskich. Siedząc na fotelu słyszałem, że fryzjerka odbierała non stop telefony od klientów i umawiała jeszcze na czwartek i na piątek - powiedział Andrzej z Ostródy. Telefony urywają się też u kosmetyczek. - Nie przyspieszę zabiegów i nie dam rady pracować do północy. Wiele pań umówiło się na wizytę w tygodniu przed Wielkanocą, teraz każda chce, bym je przyjęła dziś. Mimo że to moje stałe klientki, muszę odmawiać, jest mi głupio. Nie rozumiem decyzji o zamknięciu nas, przecież muszę pracować w reżimie sanitarnym, higiena to podstawowy element tej pracy - powiedziała pani Magdalena, która ma salon w dzielnicy Jaroty. Fryzjerki i kosmetyczki były rozżalone decyzją rządu o zamknięciu ich zakładów z powodu pandemii. - Przecież tradycją jest, że ludzie chcą na Wielkanoc dobrze wyglądać. Mamy zapełnione kalendarze na przyszły tydzień i co mamy mówić umówionym ludziom? Po kryjomu mamy pracować, by się na nas nie poobrażali? - pytała pani Mirosława. "To prawdziwe coronaparty" Na brak pracy nie narzekają w ostatni dzień przed lockdownem również gabinety w Opolu. Działający w jednym z centrów handlowych zakład fryzjerski na piątek ściągnął całą załogę, by można było obsłużyć jak najwięcej chętnych. - Przed godz. 15 jeszcze można spokojnie było trafić na wolny fotel. Ale już do końca dnia, czyli godz. 21, wszystkie miejsca są zarezerwowane - powiedziała jedna z pracownic zakładu. Podobnie, jak inne koleżanki pracujące w zakładzie, ma nadzieję, że przerwa w pracy zakończy się 9 kwietnia. - Nie ma żadnej gwarancji, że skończy się na dwóch tygodniach. Proszę zobaczyć na tych ludzi, którzy na ostatnią chwilę robią zakupy w centrum. To prawdziwe "coronaparty". A potem jajeczko z rodziną i wiadomo - za kilka dni do lekarza i zaskoczenie. Najgorsze jest to, że my tych pieniędzy nie odrobimy. Zamiast tej całej tarczy, jaką do tej pory dostaliśmy, wolimy jeden dzień normalnej pracy. Sam pan widzi, obsługujemy ludzi w maseczkach, spisujemy dane osobowe, telefony każdego. Jak do tej pory nie słyszałam, żeby po wizycie u nas ktoś zachorował - przekonywała szefowa salonu. Otwarci nawet pięć godzin dłużej W oddalonym nieco od centrum Opola salonie fryzjersko-kosmetycznym również panuje prawdziwe oblężenie. Z kwitkiem odsyłani są nawet stali klienci, bo zainteresowanie skorzystaniem z ostatniego momentu przed lockdownem przekracza możliwości zakładu. - Zbliżają się święta. Panie chcą dobrze wyglądać, a kwestie trwałej czy zrobienia paznokci, czy zabiegi na twarz to nie to samo, co dla panów przejechanie maszynką do włosów po głowie. Bez wsparcia fachowców nie da rady - wyjaśnia właścicielka zakładu, który w piątek będzie czynny jeszcze godzinę przed północą, czyli pięć godzin dłużej niż zwykle. - Na tarcze nie liczymy, bo to są symboliczne pieniądze w porównaniu z utraconymi przychodami. Muszę opłacić czynsz i pensje pracowników z pochodnymi. Do tego spłata urządzeń i pieniądze zamrożone w profesjonalnych i drogich kosmetykach. Nigdy nie narzekaliśmy na brak klientów, więc te dwa tygodni będą dla mnie czasem całkowicie straconym, a na żadne tarcze nie liczę, bo jak mi dzisiaj ktoś coś daje, to za chwilę będzie chciał odebrać w jakiś sposób dwa razy więcej. Tego się nauczyłam, prowadząc biznes od dobrych dwudziestu lat - podsumowała rozmowę właścicielka zakładu. Nie czekaj do ostatniej chwili, pobierz za darmo program PIT 2020 lub rozlicz się online już teraz!