- Musimy być przygotowani na piątą falę wywołaną przez Omikrona - przyznał w poniedziałek rzecznik resortu zdrowia Wojciech Andrusiewicz. Jak wcześniej zapowiedział minister Adam Niedzielski, kulminacja zakażeń spowodowana szerzeniem się wariantu Omikron nastąpi najprawdopodobniej pod koniec stycznia. Dlatego zdecydowano o powiększeniu bazy łóżek dla pacjentów z COIVD-19. Plany są dwa. Pierwszy zakłada uruchomienie 40 tys. tzw. łóżek covidowych. Do soboty każdy z wojewodów ma przygotować plan powiększenia bazy w swoim regionie. Jeśli sytuacja się pogorszy i ta liczba okaże się zbyt mała, konieczne będzie wdrożenie drugiego, jak mówił minister zdrowia, bardziej pesymistycznego planu. Wariant "B" zakłada uruchomienie 60 tys. łóżek covidowych w całym kraju. To prawie jedna trzecia wszystkich dostępnych miejsc. - Z pierwszym scenariuszem mieliśmy do czynienia w poprzedniej fali, natomiast drugi oznacza ogromy kryzys wydolności systemu opieki zdrowotnej na poziomie szpitalnictwa. Taka sytuacja to scenariusz katastroficzny - mówił minister zdrowia. *** Jolanta Kamińska, Interia: Na ile możliwy jest "katastroficzny scenariusz" w polskich szpitalach? Prof. Jarosław J. Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali, gubernator i członek Prezydium Europejskiej Federacji Szpitali oraz członek zarządu Światowej Federacji Szpitali: - Dane, które obserwujemy jako organizacje szpitalne, na razie przeczą tego typu zapowiedziom. Wskazują, że w naszym regionie - Europy Środkowej hospitalizacje szczególnie na oddziałach intensywnej terapii powoli maleją. RPA jest niemal stuprocentowo spenetrowane przez Omikron, a mimo to nie doszło do żadnej katastrofy. W Wielkiej Brytanii widzimy wzrost liczby osób hospitalizowanych z innych powodów niż COVID-19, u których testy na SARS-Cov-2 dają pozytywny wynik. To znaczy, że główną przyczyną z powodu której, te osoby trafiły do szpitali, nie jest COVID-19. Omikronem łatwiej się zakazić, co spowoduje, że więcej zakażonych znajdzie się w szpitalach, jednak wcale nie oznacza to, że wszyscy będą przyjmowani z powodu zachorowania na COVID-19. Jednak w Wielkiej Brytanii poziom zaszczepienia jest znacznie wyższy niż w Polsce. Ponad 40 proc. Polaków wciąż nie przyjęło szczepionki. Część tych osób może wymagać hospitalizacji. - Oczywiście niezaszczepieni to osoby w grupie najwyższego ryzyka. Oni przede wszystkim chorują, oni są przyjmowani na intensywną terapię i to oni najczęściej umierają z powodu COVID-19. Niepokoi fakt, że w dalszym ciągu mamy bardzo powolny spadek liczby osób hospitalizowanych na intensywnej terapii - czyli taką przedłużoną falę najciężej chorych. Natomiast ogółem znajdujemy się grubo poniżej zeszłorocznych pików notowanych podczas wiosennej fali. W tej chwili mamy zajętych 477 łóżek w przeliczeniu na milion mieszkańców, a w szczycie 8 kwietnia 2021 r. ta liczba wynosiła 917. Wtedy byliśmy blisko tej liczby 40 tys. zajętych łóżek. I doświadczyliśmy dramatycznych sytuacji, kiedy karetka nie docierała na czas do pacjentów lub jeździła godzinami w poszukiwaniu wolnego miejsca. - Naszą dużą słabością jest stosunkowo mała liczba miejsc na intensywnej terapii. Dla porównania Niemcy mają ich grubo ponad cztery razy więcej w przeliczeniu na milion mieszkańców (31 vs. 6,6). Ogółem w Polsce mamy około 213 tys. łóżek w podmiotach szpitalnych, z czego tzw. łóżek zachowawczych jest ok. 160 tys. (wg rejestru CEZ). Średnie wykorzystanie łóżek przed pandemią wynosiło ok. 70 proc. Zatem 40 tys. to poniżej 20 proc. wszystkich zasobów szpitalnych i 25 proc. tych tzw. zachowawczych. To oczywiście bardzo duża liczba, ale jeśli - głównie z winy niezaszczepionych - doszłoby do takiej presji, to nie będzie innego wyjścia, jak zapewnienie możliwie największego bezpieczeństwa chorym według zasad medycyny katastrof. Oczywiście pamiętajmy, że mówiąc o łóżkach szpitalnych mamy na myśli łóżka z odpowiednim personelem, sprzętem i materiałami medycznymi. Skąd ta pewność, że damy radę? - Pewności, jak to w pandemii nie mamy, natomiast posiadamy teraz znacznie więcej narzędzi do walki z wirusem, dlatego powinniśmy uniknąć zapaści systemu. Pojawiły się np. leki, które podawane są doustnie we wczesnej fazie choroby hospitalizacji. Ich zastosowanie znacznie zmniejsza liczbę ciężkich przypadków COVID-19, a zatem i liczbę hospitalizacji. Do Polski trafił niedawno lek molnupiravir, który jest obecnie podawany chorym z upośledzoną odpornością. Na horyzoncie jest też drugi lek, który hamuje replikację wirusa, już dopuszczony w USA. Mamy także dodatkowe łóżka w szpitalach tymczasowych. W przypadku scenariusza "B" mówimy o 60 tys. czyli niemal jednej trzeciej wszystkich miejsc w szpitalach. Minister zdrowia zapowiedział, że przy takiej zajętości łóżek dojdzie do kryzysu wydolności polskiego systemu zdrowia. - Powinniśmy także za każdym razem zwracać uwagę na liczbę osób wymagających intensywnej terapii, to jest wiarygodny wskaźnik ciężkości pandemii, tutaj mamy obecnie 47 na milion, a w szczycie wiosennym 2021 było aż 92 (Czesi mieli nawet 176). Przy Omicronie wygląda na to, że odsetek chorych w stanie krytycznym do ogólnej liczby hospitalizowanych może być jednak mniejszy. - Gdybyśmy rzeczywiście doszli do liczby 60 tys. hospitalizowanych z powodu COVID-19 to oczywiście będzie bardzo ciężko, choć to dalej poniżej 30 proc. zasobów łóżkowych. To dałoby nam wskaźnik ponad 1,5 tys. hospitalizowanych na milion mieszkańców. Tylko Bułgaria miała w tej pandemii wskaźnik ponad 1500 i to było maksymalne obłożenie w jakimkolwiek kraju UE przez pacjentów chorych na COVID-19 - wyniosło ok. 38 proc. zasobów. Tam niestety liczba zgonów COVID-19 na milion jest także najwyższa w UE - obecnie 4594, w Polsce to 2640. Poza nadmiarowymi zgonami, jakie jeszcze konsekwencje przyniesie tak duże obciążenie szpitali? - Niepokojącym efektem jest dług zdrowotny, który powstaje przede wszystkim poza szpitalem. Np. podczas pandemii w Polsce wykonano 30 proc. mniej operacji zaćmy, a łóżka okulistyczne nie zostały przekształcone w łóżka covidowe, okuliści nie zajmowali się pacjentami z COVID-19 i do tego procedury te są dobrze wycenione. Spora część tego długu powstała z powodu strachu i dezinformacji pacjentów. Wszyscy powinniśmy być ostrożni w używaniu takich słów jak katastrofa i Armagedon - bo mogą niejednego pacjenta powstrzymać przed zgłoszeniem się do lekarza.