Szef resortu zdrowia Adam Niedzielski poinformował w środę, że obowiązujące obostrzenia zostają przedłużone do 18 kwietnia. - Przy ciągle rosnących wskaźnikach hospitalizacji, a w konsekwencji zgonów, rząd w zasadzie nie miał wyjścia. Żadna władza nie wymyśliłaby niczego innego. Spadki dziennej liczby zakażeń są raczej spowodowane okresem świątecznym i nie można na ich podstawie za szybko luzować rygorów sanitarnych. Liczby zgonów mówią wręcz o niedoszacowaniu zakażeń nawet w najgorszych tygodniach. To powoduje, że sytuacja nie jest łatwa - wskazał wirusolog. Jego zdaniem realną poprawę sytuacji zobaczymy, gdy w Polsce zaszczepionych zostanie skutecznie dwoma dawkami 15-20 milionów osób. - Mam świadomość dylematów, przed którymi staje rząd. Doskonale rozumiem, że w piramidzie priorytetów wyżej jest edukacja niż rozrywka. Zresztą, tę edukację jakoś da się zorganizować. Poluzowań obostrzeń zupełnie bezpiecznych nie ma. Konieczna jest więc kalkulacja ryzyka. Ona w epidemii do łatwych nie należy - dodał. "Znów mamy wzrosty i wpadamy w błędne koło" Prof. Gut ocenił, że wszystko nadal jest w rękach społeczeństwa. - Wiele rzeczy na świeżym powietrzu dałoby się zorganizować w miarę bezpiecznie. Problem polega na tym, że po roku epidemii w Polsce widzimy, co się dzieje. Gdy tylko dochodzi do jakiegoś luzowania, wiele osób myśli, że to koniec. I wówczas znów mamy wzrosty i wpadamy w błędne koło. Mogą nas z niego wyciągnąć szczepienia. Do tej pory było za mało dostaw. Teraz chodzi o to, aby szczepić szybko, efektywnie, aby przyspieszyć kres epidemii. Historia uczy nas tego, że każda epidemia kiedyś się kończy, ale były takie, które powracały i długo się ciągnęły za ludzkością - powiedział wirusolog.