Tego dnia liczba ofiar śmiertelnych w Wielkiej Brytanii wzrosła do 55. Podejście brytyjskiego rządu do walki z epidemią było w ostatnich dniach przedmiotem coraz większych kontrowersji. W odróżnieniu od drastycznych metod wprowadzanych najpierw przez Włochy, a później przez kolejne kraje, brytyjski rząd nie decydował się na zakazywanie zgromadzeń publicznych. W poniedziałek jednak również gabinet Johnsona ogłosił poważne restrykcje. Premier powiedział, że zalecenie, aby unikać przemieszczania się i kontaktów z innymi ludźmi szczególnie poważnie powinny potraktować kobiety w ciąży, osoby powyżej 70. roku życia oraz osoby z pewnymi schorzeniami. Zapowiedział, że w ciągu kilku dni do osób z tych grup ryzyka wystosowany zostanie apel o to, by pozostały w domach przez 12 tygodni. "To, co dziś ogłaszamy, jest bardzo istotną zmianą takiego sposobu życia, jakie chcielibyśmy prowadzić, nie pamiętam niczego podobnego w moim życiu. Nie sądzę, żeby w czasach pokoju było coś takiego i przyznajemy, że to o co was, jako społeczeństwo, naród, prosimy, jest bardzo znaczącą zmianą psychologiczną i behawioralną" - powiedział Johnson na konferencji prasowej na Downing Street przeprowadzonej wspólnie z głównym doradcą naukowym rządu i naczelnym lekarzem Anglii. Premier podkreślił, że ludzie powinni unikać pubów, klubów, restauracji, kin i teatrów, choć nie nakazał wprost ich zamknięcia. Powiedział, że ma nadzieję, iż właściciele tych miejsc przyjmą odpowiedzialną postawę. Ponieważ jednak dodał, że rząd nie może zapewniać ochrony policji i innych służb podczas dużych imprez, w praktyce oznacza to, że nie mogą się one odbywać. Zgodnie z zaleceniami rządu, jeśli nawet jedna osoba w gospodarstwie domowym ma uporczywy kaszel lub gorączkę, wszystkie mieszkające z nią osoby muszą pozostać w domu przez 14 dni. Powinny też, jeśli to możliwe, unikać wychodzenia z domu "nawet po to, aby kupić jedzenie lub niezbędne rzeczy". Nie będą na razie natomiast zamykane szkoły, choć główny doradca naukowy rządu Patrick Vallance powiedział, że taki krok jest możliwy w przyszłości. "W pewnym momencie konieczne może być zastanowienie się nad takimi sprawami jak zamknięcie szkół. Ale te rzeczy muszą być zrobione we właściwym czasie i we właściwy sposób, na właściwym etapie epidemii" - wyjaśnił Johnson. Dodał, że Wielka Brytania znajduje się obecnie trzy tygodnie za Włochami, jeśli chodzi o fazę rozwoju epidemii, choć również w obrębie kraju są różnice i w Londynie rozprzestrzenia się ona najszybciej. "Wygląda na to, że zbliżamy się teraz do szybkiego wzrostu na krzywej zachorowań i bez drastycznych działań, ich liczba może się podwajać co pięć lub sześć dni" - dodał Johnson. Naczelny lekarz Anglii Chris Whitty wyraził natomiast opinię, że wprowadzane ograniczenia potrwają co najmniej kilka tygodni, jeśli nie miesięcy. Równolegle, w Izbie Gmin, minister zdrowia Matt Hancock poinformował, że liczba ofiar śmiertelnych koronawirusa w Wielkiej Brytanii zwiększyła się do 53; już po jego sprawozdaniu podano informację o dwóch kolejnych zgonach. W niedzielę wynosiła ona 35, co oznacza, że nastąpił największy jak dotychczas wzrost w ciągu jednego dnia. Natomiast liczba nowo potwierdzonych zakażeń wzrosła z 1372 do 1543, czyli mniej niż przez ostatnie dwa dni. Rząd poinformował jednak, że osoby z łagodnymi objawami, izolujące się, nie są już poddawane testom na obecność koronawirusa - testy są przeprowadzane głównie u pacjentów w szpitalach, którzy mają problemy z oddychaniem, a także u osób przebywających w domach opieki lub placówkach opiekuńczych, w których wystąpiły ogniska choroby. Johnson zapytany na konferencji prasowej o gospodarcze skutki epidemii wyraził przekonanie, że brytyjska gospodarka ją przetrzyma. "W przeciwieństwie do roku 2008, w gospodarce nie ma problemu systemowego. Jeśli uda nam się opanować tę chorobę, to nie ma absolutnie żadnego powodu, dla którego gospodarki na całym świecie nie miałyby powrócić do wzrostu" - oświadczył.