Odnosząc się do sytuacji na północy Włoch, szef rządu oświadczył w telewizji RAI: "Mamy dwa ogniska, a współwinny powstaniu jednego z nich jest szpital, który nie przestrzegał ustalonych procedur". "Te dwa precyzyjnie określone ogniska staramy się ugasić drakońskimi działaniami" - dodał w wieczornym wywiadzie. Podkreślił, że przewidziane procedury dla szpitali są bardzo dokładne. Obecny bilans koronawirusa we Włoszech to siedem ofiar śmiertelnych, w tym sześć w Lombardii, i 229 osób zarażonych. Mały szpital w Codogno Media we Włoszech wskazują, że koronawirus rozprzestrzenił się z małego szpitala, a dokładniej tamtejszego pogotowia, w miejscowości Codogno w Lombardii na północy kraju. Mieszkańcy mówią, że sytuacja w miasteczku jest wręcz dramatyczna. Na pogotowie zgłosił się tam z wysoką gorączką 38-latek, który nigdy nie był w Chinach, ale zjadł kolację z kolegą po jego powrocie z tego kraju. Chory nie wiedział, że jest zarażony i był wśród innych pacjentów na pogotowiu. Dopiero po drugiej wizycie obecność patogenu potwierdziło badanie. Zarażonych jest kilka osób z personelu medycznego, które miały kontakt z chorym, a także inne przybyłe tam wtedy osoby. Pojawiła się coraz mocniejsza hipoteza, że na tym małym pogotowiu, a więc w najgorszym miejscu z możliwych, jak zaznacza dziennik "Il Messaggero", powstało ognisko koronawirusa, który następnie rozszerzył się w różnych kierunkach Lombardii. Według gazety, kiedy uruchomiono specjalne procedury wymagane w związku z chińskim wirusem, było już za późno. Jego szerzenie się wywołało paraliż niemal całego regionu. Władze oburzone wypowiedzią premiera Wypowiedź Conte o nieprzestrzeganiu precyzyjnych procedur "w jednym ze szpitali" wywołała oburzenie wśród władz Lombardii, rządzonej przez opozycyjną prawicową Ligę. "To zarzuty niesprawiedliwe, bronię lekarzy ze szpitala w Codogno. Wywiązali się ze swych obowiązków i zastosowali procedury wyznaczone przez Ministerstwo Zdrowia i Światową Organizację Zdrowia, zgodnie z którymi należało zrobić test tylko osobom wracającym z Chin, a na początku wręcz mówiono, że z Wuhan" - oświadczył szef regionalnego wydziału do spraw opieki społecznej Giulio Gallera. "Niech Conte zostawi lekarzy z Codogno w spokoju" - stwierdził przedstawiciel władz regionu, gdzie potwierdzono zdecydowaną większość z ponad 229 przypadków we Włoszech. Gallera zarzucił rządowi i Obronie Cywilnej, że nie dostarczono odpowiedniej liczby maseczek ochronnych i testów na badanie obecności wirusa Covid-19. Czerwone strefy Obecnie pogotowie w 14-tysięcznym Codogno jest zamknięte, a cała miejscowość została uznana za jedną z tzw. czerwonych stref, czyli gmin - ognisk zachorowań - i z tego powodu jest praktycznie odcięta od świata. W miejscowościach tych mieszka około 50 tysięcy osób. Tezę o tym, że to stamtąd wyszedł wirus, zdaje się też potwierdzać przypadek pracownika urzędu stanu cywilnego w Lodi, zarażonego koronawirusem. Jak się okazało, był on na tym pogotowiu z powodu problemów z sercem w chwili, gdy przebywał tam 38-latek, nazwany "pierwszym pacjentem". "La Repubblica" pisze we wtorek o "buntownikach", którzy uciekają z zamkniętego kordonem sanitarnym Codogno. Przytacza wypowiedzi mieszkańców, którzy mówią: "Zostaliśmy porzuceni. Nie wystarczy skazać 50 tysięcy osób na izolację, trzeba im pomagać". "Musimy jakoś przetrwać. Rządzący powtarzają w telewizji, że wszystko jest w porządku, ale tu sytuacja jest dramatyczna"- powiedział mieszkający tam Luigi Toselli. W reportażu z miasteczka opisano, jak mieszkańcy opuszczają je ukradkiem bocznymi drogami, unikając kontroli wojska oraz policji, i jadą na zakupy dla siebie i potrzebujących pomocy osób starszych do pobliskiego Lodi, bo w Codogno brakuje świeżej żywności, maseczek ochronnych i lekarstw. "Nikt nie chce nikogo zarazić, ale reguły nie mogą lekceważyć realnej sytuacji"- stwierdził handlowiec z rejonu ogniska koronawirusa. Sytuację w miejscowym szpitalu określa się jako bardzo trudną, bo część personelu jest chora, a niektórzy przechodzą kwarantannę. Brakuje lekarzy i pielęgniarek, zaś zarażeni przebywają w pobliżu innych chorych - twierdzi "La Repubblica". Z Rzymu Sylwia Wysocka