Szpital uniwersytecki w Dijon w Burgundii ogłosił, że w niedzielę zmarł tam leczony od dwóch tygodni ginekolog, zakażony najprawdopodobniej przez pacjentkę. Tego samego dnia rodzina poinformowała o śmierci 67-letniego lekarza pogotowia ratunkowego z Compiegne. "Należy się spodziewać kolejnych zgonów" "To bardzo niepokojące, gdyż o ile wiemy nie miał on innych problemów zdrowotnych" - "Le Monde" cytuje związkowca z tego szpitala, który dodaje, że "należy się spodziewać kolejnych zgonów wśród personelu medycznego". W wypowiedziach radiowych lekarze, pielęgniarki i salowe oburzają się na brak maseczek, co zmusza ich do pracy bez podstawowego zabezpieczenia. "Le Monde" przywołuje prezesa Federacji Lekarzy Francji, Jean-Paul Hamona, który jest "wściekły, że Francja zmuszona jest do uprawiania 'medycyny katastrofy'". Hamon winę za zaistniałą sytuację przypisuje władzy, która "okazała się poniżej wszystkiego" i zapowiada, że trzeba będzie ją z tego rozliczyć. "W kilku regionach system już trzeszczy w szwach" Z kolei Bruno Grandbastien, prezes francuskiego towarzystwa higieny szpitalnej (SF2H) twierdzi, że nastąpiła transmisja wirusa na personel medyczny na dużą skalę. "Zdezorganizowało to całkowicie system opieki zdrowotnej i przyczyniło się do rozszerzenia epidemii", a "w kilku regionach system już trzeszczy w szwach" - cytuje jego słowa dziennik. Ministerstwo zdrowia nie podaje, ilu lekarzy zachorowało z powodu SARS-CoV-2. Jerome Salomon, dyrektor generalny w ministerstwie zdrowia, ogłaszający co wieczór statystyki zachorowań, przyznał w niedzielę, że "nie jest pewien, czy szczegółowe wyliczanie personelu medycznego zakażonego koronawirusem to dobry pomysł". Jak wynika z danych ogłaszanych przez szpitale w regionie paryskim zakażonych jest 345 pracowników, w Strasburgu jest ich 238. "Dwa razy więcej niż przed kilkoma dniami, a większość wciąż pracuje" - czytamy w "Le Monde". Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)