Szybkie testy sprawdzające, czy ktoś jest zakażony mogą być przełomem w powstrzymywaniu epidemii. Obecnie próbki wymazu pobieranego z nosa bądź gardła przewożone są do laboratoriów, gdzie są badane, w efekcie cała procedura może trwać nawet kilka dni. Tymczasem szybkie testy, o których mówił Hancock, nie wymagałyby w ogóle laboratoriów. "Wyniki będą od ręki. Chcemy się dowiedzieć, czy będzie skuteczny na większą skalę. Jeśli zadziała, wprowadzimy go tak szybko, jak tylko będziemy mogli" - powiedział podczas rządowej konferencji prasowej. Poinformował też, że próby testów prowadzone będą przez sześć tygodni i uczestniczyć w nich będzie do 4 tys. osób. Hancock poinformował również, że brytyjski rząd kupił od firm Roche i Abbott ponad 10 mln testów na obecność przeciwciał, które pozwalają sprawdzić, czy ktoś miał koronawirusa w przeszłości. Od przyszłego tygodnia testom takim będą poddawani pracownicy służby zdrowia, domów opieki oraz ich pensjonariusze. "To kamień milowy" "To ważny kamień milowy i dalszy postęp w naszym krajowym programie testów. Nie jesteśmy jeszcze w stanie powiedzieć, że ci, którzy uzyskują pozytywny wynik w tych testach na przeciwciała, są odporni na koronawirusa. Ale w miarę jak nasze rozumienie choroby będzie coraz lepsze, rola tych testów na obecność przeciwciał będzie kluczowa" - powiedział. W Wielkiej Brytanii przeprowadzono od początku epidemii ponad 3 mln testów na obecność koronawirusa - przeprowadzanych przy pomocy wymazów, czyli sprawdzających aktualne zakażenie. W ciągu ostatniego miesiąca możliwości testowania zostały znacząco zwiększone i celem jest przeprowadzenie przed końcem maja co najmniej 200 tys. takich testów dziennie. Z Londynu Bartłomiej Niedziński