Belly Mujinga pracowała na jednej z londyńskich stacji metra. Pod koniec marca do Belly i jej koleżanki podszedł pasażer. Niepodziewanie opluł kobiety krzycząc, że jest zakażony koronawirusem. Po kilku dniach obie kobiety zachorowały. Na początku kwietnia Belly trafiła do szpitala, gdzie zmarła. - Nie dali im ani masek, ani rękawiczek. Były całkowicie bezbronne i wystawione na ryzyko zakażenia. Odpowiedzialność za jej śmierć ponosi jej pracodawca i państwo. Ostatni raz widzieliśmy ją, gdy jechała do szpitala. Później już nigdy nie pozwolono nam jej zobaczyć - opowiada Lusamba Gode Katalay, mąż zmarłej kobiety. Brytyjska policja poszukuje teraz mężczyzny, który zakaził kobietę koronawirusem. Rodzina zmarłej chce, aby stanął przed sądem i został oskarżony o zabójstwo. Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson powiedział, że jej śmierć była "tragiczna", a fakt, że stała się "ofiarą napaści w czasie swojej pracy jest przerażający". Linda Freitas, która pracuje w londyńskim metrze od 13 lat, powiedziała: "Nie sądzę, żeby ludzie zdawali sobie sprawę z tego, jak wiele z nas pada ofiarą przemocy w pracy. Ludzie bywają czasem agresywni".