Ten czas "wyciszenia przed burzą" może trwać nawet kilka tygodni. W tym czasie szanse na opracowanie szczepionki, jak mówią specjaliści, są zerowe. Tymczasem Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ogłosiła pandemię koronawirusa z Chin. Jak powiedział główny ekspert WHO ds. sytuacji nadzwyczajnych dr Mike Ryan, wciąż nie jest za późno, aby kraje walczyły z koronawirusem. "Codziennie wzywaliśmy do podjęcia pilnych i zdecydowanych działań. Wszystkie kraje mogą nadal zmienić przebieg tej pandemii, jeśli będą wykrywać, przeprowadzać testy, leczyć, izolować, śledzić i mobilizować swoich obywateli" - stwierdził. Przypomnijmy, były już prace nad szczepionką przeciwko SARS, czyli wirusowi spokrewnionemu z obecnym SARS-Cov-2. Przerwano je jednak, gdy skończyła się epidemia. Wtedy zachorowań było niewiele ponad osiem tys., z czego zdecydowana większość w Chinach. Dzisiaj sytuacja jest znacznie bardziej poważna. - Przy takich badaniach bierze się pod uwagę względy epidemiczne, ale też finansowe. Epidemia trwa, więc różne prace też są prowadzone. Po SARS-ie nie zaczynano wszystkiego od zera. Ale to nie jest tak, że szczepionkę można przygotować w tydzień. Najkrótszy czas to półtora roku, nawet do dwóch lat - mówi prof. Kuchar i przypomina, że szczepionka jest podawana osobom zdrowym, nie chorym: - Nie jest lecznicza, ale profilaktyczna. "To wyścig z czasem. Każdy pracuje na własną rękę" Trzeba mieć również całkowitą pewność, że nie zaszkodzi. - Wyobraźmy sobie sytuację, że ktoś wynalazłby szczepionkę, która raz na 100 tys. wywołuje ciężkie działanie niepożądane. Zaczepimy 40 mln ludzi, mamy 400 takich sytuacji. A w tej chwili pacjentów zakażonych koronawirusem jest zdecydowanie mniej. Wymogi bezpieczeństwa w takich przypadkach są bardzo wygórowane. Bez badań klinicznych, najpierw na małej grupie ludzi, potem na większej, tego się nie zrobi - dodaje szef Polskiego Towarzystwa Wakcynologii. - Dobrze, że są prowadzone prace nad szczepionką. To może być bardzo ważne w przyszłym sezonie, bo może ona uchronić przed kolejną falą, gdy wirus mocniej da o sobie znać wraz z nadejściem niższych temperatur. Jest takie zagrożenie. Natomiast realnie w ciągu mniej niż roku nie jest możliwe jej wyprodukowanie - uważa dr Grzesiowski. Na początku tego tygodnia wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin zapowiedział, że Małopolskie Centrum Biotechnologii UJ w Krakowie dostanie 25 mln zł na badania nad koronawirusem, które mają pomóc zapobiegać epidemiom w przyszłości. - Na badania wstępne 25 mln zł to dużo, ale na badania kliniczne kwoty mogą sięgać miliarda dolarów - uważa prof. Ernest Kuchar. - Mówimy o produkcie potencjalnie komercyjnym, więc jest to również kwestia patentu. Współpraca jest w takich sytuacjach ograniczona. To wyścig z czasem. Każdy pracuje na własną rękę - dodaje. Jak zwracają uwagę eksperci, Polska nie jest krajem przodującym, jeśli chodzi o szczepionki, więc nawet, gdyby taka się pojawiła, należałoby ją kupić. Kiedy może być w Polsce największa fala zakażeń koronawirusem? Dr Grzesiowski podkreśla, że aby określić, jak fala zakażeń może być duża, musimy mieć potwierdzoną większą liczbę zachorowań, wynikających z przenoszenia wirusa w obrębie naszego kraju. - Na dzisiaj większość wykrytych przypadków zakażeń jest takich, które zostały przywiezione z zagranicy, a nie takich, które rozprzestrzeniły się u nas. Choć są już pacjenci, którzy nie mieli kontaktu bezpośredniego z kimś z zagranicy i zarażenie nastąpiło w Polsce. Gdy takich przypadków pojawi się więcej, będziemy mogli mówić o początku epidemii - mówi dr Grzesiowski. W tym "przedpokoju" epidemicznym możemy być jeszcze przez co najmniej kilka dni, a nawet tygodni. - Temu służy zamykanie szkół i odwoływanie zgromadzeń masowych. Jeśli nawet wirus jest, powiedzmy, u co 100-tysięcznego czy co milionowego pacjenta w Polsce, chodzi o to, aby nie zarażał on innych osób. A to można osiągnąć tylko wtedy, gdy ci ludzie nie spotykają się ze sobą bezpośrednio - dodaje ekspert. Co ważne, takie działanie pozwala na spowolnienie przenoszenia się wirusa, a nie na jego całkowite wyeliminowanie. Czy można dzisiaj określić, kiedy należy spodziewać się największej fali zakażeń w Polsce? - W tej chwili jeszcze nie. Można byłoby to powiedzieć, gdyby została przekroczona granica 100-150 nowych przypadków dziennie. Obecnie ciągle walczymy o niewpuszczenie wirusa na teren Polski i zatrzymanie pierwszych mikroognisk - podkreśla ekspert. Dr Grzesiowski przypomina też, że Niemcy mieli względny spokój przez dwa-trzy tygodnie. Było tam około 20-30 zakażonych i dosyć długo odnotowywano po pięć-sześć nowych przypadków dziennie. Okres pewnego "wyciszenia przed burzą" może więc trwać nawet kilka tygodni, jeśli się do tego odpowiednio podejdzie i zapobiegnie gwałtownemu rozprzestrzenianiu się wirusa. Następne kroki - Od momentu, kiedy mamy 100-150 przypadków zakażeń jednego dnia, to znaczy, że epidemia już w pewnym sensie wymknęła się spod kontroli. Następnym etapem jest nasilanie kwarantanny, czyli np. zamykanie wyznaczonych terenów. Tak, jak stało się to we Włoszech. Zresztą, strefy zamknięto tam początkowo zbyt wąsko i nie przyniosło to oczekiwanego efektu - mówi dr Grzesiowski, przypominając, że cała Polska nie jest równo pokryta narażeniem na zakażenie koronawirusem. - Kwarantanny powinny być organizowane z dużym marginesem, bo potem zdarzają się sytuacje, że ludzie wyjeżdżają poza wyznaczony teren i zagrażają innym - mówi. Czy wzrost temperatury, widoczny już w związku ze zbliżającą się wiosną, jest dobrą informacją w walce z koronawirusem? - Dzięki temu zmniejszy się ryzyko zakażenia poprzez skażone powierzchnie. Jeśli teraz wirus przeżywa na powierzchniach, przykładowo, dwa-trzy dni, to wraz ze wzrostem temperatury będzie groźny np. przez jeden dzień. Ale nie zginie od razu. Jest to więc dobra informacja, ale tylko w tym zakresie - w zakażaniu za pośrednictwem powierzchni. Jeśli mówimy o przekazywaniu wirusa drogą kropelkową, to niestety nie. Dlatego, że żyje on w naszym organizmie w temperaturze 36,6 stopni i - jak widać - ma się bardzo dobrze - mówi wykładowca Szkoły Zdrowia Publicznego CMKP.