Ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej do walki z COVID-19 wskazał, że jeszcze za wcześnie, aby ogłosić sukces, bo to nadal jest bardzo wysoka zachorowalność, a ponadto pewna grupa chorych jest w "szarej strefie", ponieważ nie jest badana albo unika badań, bojąc się konsekwencji. - Nie patrzmy na epidemię przez pryzmat spiskowej teorii dziejów. Mamy ewidentnie od dwóch tygodni stabilizację liczby nowych zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2 na poziomie 19-27 tys. przypadków. W tym czasie wykonywano dziennie zarówno 40 tysięcy testów, jak i 80 tysięcy testów i liczba zachorowań nie wzrosła do 40 tysięcy. To zatrzymanie tendencji wzrostowej jest więc faktem - ocenił dr Grzesiowski. Przyznał, że są różne problemy ze sprawozdawczością i szybkim odzwierciedleniem wyników testów w raportach, ale wynikają one ułomności systemu monitorowania i weryfikacji danych przez Sanepid, a nie czyjegoś intencjonalnego działania. - Najlepszym dowodem na to jest wynik zaraportowany we wtorek rano i ten ze środowego poranka. Liczba testów zwiększyła się o blisko 20 tysięcy, a liczba zakażeń różni się o 700 przypadków - powiedział ekspert. Dodatkowym parametrem potwierdzającym spowolnienie fali zachorowań jest zmniejszenie dziennej liczby nowych przyjęć do szpitali. To dzięki ograniczeniom W jego ocenie wyhamowanie aktualnej fali epidemii jest spowodowane po części przez wszystkie wprowadzone ograniczenia. Mobilność i komunikacja Polaków w wielu kategoriach życia spadła o 70, a nawet 90 proc. — dlatego, że spotykają się oni po prostu z mniejszą liczbą osób. Stwierdził, że przecież kluby, restauracje i imprezy zamarły. Uczniowie nie chodzą do szkół, a wiele sklepów w galeriach jest zamkniętych. - Efekty tych wszystkich działań nakładają się na siebie. Mam nadzieję, że teraz nie powtórzymy błędu z maja oraz czerwca i nie odmrozimy wszystkiego od razu bez kontroli efektów. Teraz konieczna jest wnikliwa praca analityczna i punktowe działania. Można za jakiś czas dokonać uruchomienia wybranych sfer życia społecznego, ale trzeba dać czas na analizę efektów takiego działania co najmniej przez 3-4 tygodnie. Jeżeli przywrócimy życie do normalności z dnia na dzień — za 8-10 tygodni znów będziemy mieli nową falę zakażeń - dodał dr Grzesiowski. Trzeba przewidywać efekty Podkreślił, że zarządzanie tą pandemią polega na umiejętności przewidywania efektów podejmowanych działań i szybkich i zdecydowanych reakcjach w odpowiedzi na zmieniającą się sytuację. Lepiej wcześniej wprowadzić mniej drastyczne ograniczenia niż później zamykać cały kraj. Jego zdaniem największym błędem było pozwolenie na wesela, imprezy i otwarcie wszystkich rodzajów szkół jednocześnie od 1 września. Przyznał, że największą bolączką jest obecnie odebranie z systemu szpitalnego ok. 15-20 a w niektórych regionach nawet 30 procent wszystkich dostępnych w Polsce łóżek z powodu organizacji oddziałów i szpitali covidowych. - Nie możemy mówić o przywracaniu działalności specjalistycznego leczenia na poziomie znanym przed epidemią, jeżeli wiele oddziałów zostało przekształconych na covidowe. Tego po prostu nie da się zrobić, dopóki te miejsca muszą zajmować pacjenci z COVID-19. Zaniedbania będą najbardziej bolesne w mojej ocenie w przypadku chorych na nowotwory i choroby przewlekłe. Dobrze, że jest plan poprawy sytuacji pacjentów chorych na inne schorzenia niż COVID-19, ale żeby to osiągnąć nie może nadal przybywać codziennie kilkaset osób hospitalizowanych, bo ta dyskusja wówczas jest tylko teoretyczna, a poprawy nie da się osiągnąć - ocenił dr Grzesiowski.