"DGP" wskazuje, że pierwsze wiadomości o brakach maseczek szpitale, przychodnie i apteki zaczęły zgłaszać już w styczniu. Jednak, jak czytamy, dopiero pod koniec lutego Ministerstwo Zdrowia przyznało, że problem istnieje, a placówki zostały wezwane do zgłaszania wojewodom zapotrzebowania. "Sprzęt ochronny, m.in. maseczki i fartuchy, miał być im dostarczany z zapasów Agencji Rezerw Materiałowych. Szybko okazało się, że zasoby nie są duże" - czytamy. Mimo wskazań szpitale miały nie otrzymać tylu sztuk, o ile prosiły. "Normą były sytuacje, gdy placówka zamówiła 1,6 tys., a otrzymała 160" - zauważa gazeta, i przypomina, że to, ile maseczek znajduje bądź znajdowało się w ARM jest informacją ściśle tajną. Dziennie, jak wynika z szacunków, potrzebnych jest ich nawet kilkaset tysięcy. Co więcej, zdarzyło się, że maseczki zostały nam "sprzątnięte sprzed nosa". "DGP" ujawnia, że pod koniec lutego ARM była w trakcie zakupu dużej ich partii. Dopiąć formalności miał jeden podpis, ale na oczekiwaniu na niego skorzystała Austria - w siedzibie jednej z międzynarodowych firm zjawił się przedstawiciel austriackiego rządu "z walizką pieniędzy". "Po tej historii rząd zdecydował się zmienić prawo. Zgodnie z nowym decyzję o zakupach można podejmować z godziny na godzinę. Z pominięciem przepisów o zamówieniach publicznych" - pisze dziennik. Brak środków Kwestia maseczek, do czasu pandemii, nie była kwestią priorytetową. Rozmówcy "DGP" twierdzą, że było ich zamawianych bardzo mało, głównie z powodu braku środków. Na początku marca zmieniono jednak plan finansowy ARM i na zakup sprzętu ochronnego przeznaczono dodatkowo 100 mln zł. Stan na 25 marca, uważa informator dziennika, gdyby nie zostały zrealizowane żadne zamówienia, starczyłby na zaledwie kilka dni. Wyścig po maseczki Po tym, jak epidemia koronawirusa sparaliżowała Chiny, pojawiły się problemy z zapasami maseczek. To bowiem właśnie tam wytwarza się nie tyle same maseczki, co materiały potrzebne do ich wykonania. Chiny, zamykając fabryki, same musiały się ratować i ruszyły po nie na rynki europejskie. Pod uwagę trzeba wziąć również fakt, że koronawirus rozprzestrzenił się nie tylko na kraje Azji, więc również inne państwa zostały zmuszone do zwiększenia zapasów. Do Ministerstwa Zdrowia, jak czytamy, spływa obecnie wiele ofert sprzedaży maseczek. Niestety okazuje się, że maseczki albo w ogóle nie nadają się do użytku, albo za ofertami sprzedaży stoją zwykli oszuści, którzy nie wyprodukowali ani jednej maseczki. Brak sprzętu ochronnego generuje również zarzuty pod adresem szpitali. "Prawie połowa szpitali zrobiła zapas środków ochrony indywidualnej" - przekazała "DGP" Polska Federacja Szpitali. Placówki kupowały jednak tyle, na ile je było stać. Polacy ruszyli więc z pomocą. W wielu miejscach kraju szyje się maseczki po domach. Niestety, jak twierdzi m.in. Paweł Ossowski, wiceprezes firmy Zarys, która od lat produkuje sprzęt medyczny, szyte domową metodą, nie zabezpieczają personelu medycznego. Więcej w "Dzienniku Gazecie Prawnej".