Czy to wiarygodne dane? A jeśli tak, dlaczego tak się dzieje? Na to pytanie nie ma dokładnej odpowiedzi, bo chińskie władze nie podają takich danych. Wszystko to dzieje się w czasie, gdy Chiny coraz częściej mówią o poluzowaniu kwarantanny, aby mieszkańcy Wuhanu mogli swobodniej się poruszać. Przypomnijmy, miasto zostało zamknięte w połowie stycznia, zaraz po wybuchu epidemii. Po ponad dwóch miesiącach zaczyna jednak powoli wracać do życia. Dworzec kolejowy jest już ponownie otwarty, działają także stacje metra. Od kilku dni można wjeżdżać do miasta samochodami. Informacje, które dochodziły w ostatnim czasie z Wuhanu - to tam stwierdzono ponad połowę wszystkich zakażonych przypadków w kraju - były optymistyczne. Jak przekazywano, między 18 a 22 marca nie został odnotowany żaden nowy przypadek zakażenia, które byłoby wynikiem kontaktu "wewnątrzkrajowego" (a nie od osoby, która przyjechała do Chin). Punkt zwrotny w walce z koronawirusem? Teraz są wątpliwości Miało to być potwierdzenie, że oto następuje punkt zwrotny w walce z koronawirusem i że jego rozprzestrzenianie się w Państwie Środka zostanie zatrzymane. Problem polega na tym, że niektórzy mieszkańcy Wuhanu - zakażeni, a potem uznani za wyleczonych - mają po raz kolejny pozytywny wynik testu na obecność wirusa. Jak twierdzi amerykański portal npr.org, opierając się na danych z kilku punktów kwarantanny w chińskim mieście - w których przebywają pacjenci poddani dalszej obserwacji po wypisie ze szpitali - u około 5-10 procent osób stwierdzono ponowne zakażenie. Skąd takie dane? Dziennikarze npr.org twierdzą, że kontaktowali się z czterema osobami z Wuhanu, u których kolejny raz stwierdzono zakażenie. W tym z dwoma lekarzami, którzy zachorowali po kontakcie z pacjentami w szpitalu. Czas od "wyzdrowienia" do kolejnego pozytywnego wyniku testu wynosił w tych przypadkach od kilku dni do kilku tygodni. Czy te nowe informacje mogą oznaczać, że nie jest wykluczona kolejna fala infekcji u wielu osób, które już zostały uznane za wyleczone? Wirusolodzy uważają, że jest mało prawdopodobne, aby pacjent chorujący na COVID-19 mógł zostać ponownie zainfekowany tak szybko po wyzdrowieniu, ale zastrzegają też, że wiedza na ten temat jest zbyt mała. Jak bardzo dokładne są testy? I kolejne pytanie: czy takie przypadki poddają w wątpliwość, jak bardzo dokładne są wykorzystywane narzędzia do testowania pacjentów? Według nowych zasad, władze w Chinach nie wliczają ponownie testowanych z wynikiem pozytywnym do podawanych wcześniej liczb dotyczących osób zakażonych. Twierdzą również, że nie zarażają one innych. "Nie wiem też, dlaczego władze nie biorą pod uwagę przypadków bezobjawowych w oficjalnej liczbie zakażonych" - mówi anonimowo jeden z lekarzy z Wuhanu, u którego ponownie zdiagnozowano infekcję. Do tego dochodzi jeszcze jedna wątpliwość - jaka jest rzeczywista liczba ofiar w Wuhanie? Radio Free Asia - które nadaje w dziewięciu azjatyckich językach i jest finansowane przez Kongres USA - podało, powołując się na informacje od mieszkańców, że liczba zmarłych jest znacznie wyższa. Takie przypuszczenia biorą się stąd, że od minionego tygodnia rodziny zmarłych mogą odbierać z zakładów pogrzebowych prochy swoich bliskich. Tymczasem kolejki do zakładów pogrzebowych - widoczne na zdjęciach publikowanych w mediach społecznościowych - są ogromne. Tysiące urn wydawanych przez zakłady pogrzebowe Według agencji Bloomberg, przedstawiciele sześciu z ośmiu zakładów pogrzebowych stwierdzili, że albo nie posiadają danych o liczbie urn z prochami zmarłych, albo nie są upoważnieni do podawania takich danych. Chiński portal ekonomiczny Caixin zamieścił zaś informację, że tylko z jednego zakładu ciężarówki wywiozły w środę i czwartek ok. 2,5 tys. urn. Na innym z udostępnionych zdjęć miało być ich z kolei 3,5 tys. Miałoby to sugerować, że faktyczna liczba ofiar jest wielokrotnie wyższa o tej, która jest dotychczas podawana. Przypomnijmy, że według oficjalnych danych w Wuhanie zmarło z powodu koronawirusa ok. 2,5 tys. osób. RP