Dominika Pietrzyk, Interia: Jacy wyjdziemy ze społecznej kwarantanny? Mocniejsi, słabsi, czy po prostu inni? Prof. Janusz Czapiński: - Będziemy inni. Jedni się wzmocnią, ale większość Polaków wyjdzie z tego psychicznie poharatana i zapamięta ten okres - pewnie kilku miesięcy - jako trudny. Niewątpliwie wyjdziemy jednak nieco zwichrowani psychicznie i zapamiętamy to doświadczenie do końca życia. Zwichrowani w jaki sposób? - Będziemy uczuleni na różne sygnały zagrożenia bardziej niż do tej pory. Też te związane ze zdrowiem. Będziemy histerycznie czy panicznie reagować na zagrożenia. Może wzrośnie liczba szczepień przeciwko zwykłej grypie, bo teraz mamy rekordowo niski wskaźnik w tym obszarze - niecałe 5 proc. Po zakończeniu społecznej kwarantanny będziemy żyć, jakby jutra miało nie być, czy weźmie górę strach przed tym, co czeka nas w przyszłości? Bo przecież historia lubi się powtarzać... Słowem, czy będzie wielki karnawał? - Nie będzie świętowania końca pandemii. Raczej milcząco będziemy obchodzić jej zakończenie. Zmienią się też pewne obyczaje Polaków w relacjach z innymi ludźmi. Zdecydowanie rzadziej nawet bliscy przyjaciele będą się obcałowywać na powitanie. Z większym wahaniem będziemy podawać sobie rękę, a także bardziej dbać o higienę i częściej myć ręce. Czy zmieni się nasze podejście do życia i nasze priorytety? - Jeżeli chodzi o system wartości, to zmieni się niewiele. Najważniejszą wartością dla ponad 70 proc. Polaków od zawsze było zdrowie. Tu się nic nie zmieni. Być może zaczniemy mieć większe wymagania wobec systemu opieki zdrowotnej. W przypadku młodszego pokolenia to pierwszy poważny kryzys społeczny z jakim zetknęło się w życiu. Czy wpłynie to na postawy młodych Polaków względem świata, relacji międzyludzkich? - Młodzi mają zdecydowanie większy kłopot, żeby się przystosować do obecnych ograniczeń. Starsi pamiętają różne kataklizmy życiowe, w związku z czym mają punkt odniesienia, do którego mogą porównywać obecny kryzys. Był stan wojenny, kartki na żywność, cała masa problemów. Teraz tych problemów nie ma. Chodzi tylko o to, żeby respektować zalecenia władz i do tego starsi bardzo łatwo się przystosowali. - Młodsi mają problem. Dla jednych to wielkie wyzwanie i trochę kozaczą, tzn. nie respektują ograniczeń. To myślenie na zasadzie "a co mi tam?". Ale w ich psychice zostanie chyba słabszy ślad po epidemii (nie licząc tych, którzy zachorują). Chyba do tej pory nie biorą sobie obecnej sytuacji do serca i nie będą brali. Dlaczego? - Niesamowicie ich wkurza, że ich wolność została ograniczona, że nie mogą spotkać się ze znajomymi, wypić piwa na bulwarach wiślanych, że muszą czekać w kolejce pod sklepem, że nie zawsze mogą wejść do komunikacji miejskiej ze względu na ograniczenie liczby pasażerów. Wszystko to bardzo ich irytuje, ale oni się zdecydowanie mniej boją. Tego wirusa nie widać, nie lata w powietrzu. Dla wielu młodych ludzi to wirtualne zagrożenie, takie jak w grach komputerowych. Czy epidemia koronawirusa wpłynie na kulturę konsumpcji, która w Polsce zaczęła się właściwie dopiero rozpędzać w porównaniu z krajami Zachodu? - O tym czy będziemy konsumować, będzie decydować nasza finansowa zasobność, a ona się bardzo skurczy po epidemii. Bardzo wielu ludzi boi się nie samego wirusa, a ekonomicznych konsekwencji obecnej sytuacji. Martwią się bardziej o utratę pracy i dochodów niż o to, że zostaną zakażeni. I moim zdaniem mają rację, że się tego obawiają, bo niewątpliwie nastąpi recesja i nie wiadomo, kiedy z niej wyjdziemy. To bardzo uderzy po kieszeni Polaków. Nie stać będzie nas na tak szaloną konsumpcję jak jeszcze do niedawna. Będzie bolało? - Bardzo będzie bolało, i to jest główny powód, dla którego Jarosław Kaczyński nie chce przełożyć wyborów prezydenckich. PiS zrobi wszystko, żeby odbyły się one w maju. Może nawet suto sypnąć groszem dla osób, które zgłoszą się do komisji wyborczych. Bo tak wielu chętnych jak dotychczas nie będzie. Oprócz przekupywania wyborców 13. emeryturami i innymi gratisami, trzeba będzie przekupić członków komisji wyborczych. Jeżeli na początku maja nie będziemy mieli takiej skali epidemii jak teraz we Włoszech czy Hiszpanii, to wybory się odbędą. Polacy pójdą do urn wyborczych, czy nie pójdą? - To już nie ma dla Jarosława Kaczyńskiego większego znaczenia, bo nawet gdyby poszło 10 proc. Polaków, to wybory będą ważne. Koronawirus odciśnie piętno na polskiej scenie politycznej? Będziemy ufać rządzącym bardziej czy mniej? - Na razie jest stan taki, jaki był poprzednio. Ci, którzy ufali obecnej władzy rok, czy dwa miesiące temu, będą jej dalej ufać, a ci którzy nie ufali, nadal nie ufają, a nawet nie ufają bardziej niż do tej pory. Jeżeli chodzi o społeczne podziały i stosunek do poszczególnych ugrupowań, to nie sądzę, żeby wystąpiły jakieś zmiany przed recesją. Jeżeli nastąpi recesja gospodarcza, wtedy pojawi się gwałtowny spadek zaufania do obecnej ekipy rządzącej. Ale czy politycy obozu rządowego budzą teraz zaufanie Polaków? Na przykład minister zdrowia. - Mam szacunek do ministra zdrowia. On robi co może, ale ilekroć go słucham, to natychmiast rodzi się we mnie pytanie, dlaczego wykonujemy tak żenująco mało testów. Oczywiście to od niego nie zależy. Jak ma pieniądze, to wykonuje testy, ale ich nie ma, więc testów nie robi. Na tle innych krajów w przeliczeniu na milion mieszkańców mamy przerażająco niski odsetek wykonywanych testów. Stąd te niezbyt alarmistyczne statystyki. Czy epidemia wpłynie na nasze podejście do pracy? Wiele osób pracuje teraz zdalnie, inni wychodzą codziennie do pracy po to, żeby pozostali nie musieli z tego domu wychodzić, a jeszcze inni tracą źródło utrzymania. Czy Polak będzie bardziej szanował pracę? - Polak do tej pory bardzo pracę szanował, jeśli ją miał. A ostatnio mieli ją prawie wszyscy. Pod tym względem nic się nie zmieni. Fakt, że szkoły i uczelnie działają zdalnie, a w firmach odsyła się do domu pracowników, żeby wykonywali swoje zadania za pomocą technologii informatycznej, to może być jeden z bardzo niewielu pozytywnych efektów epidemii. Bo na gwałt ludzie muszą się uczyć tych technologii i to robią. Wie pani, ja jeszcze czekam na wskaźnik liczby rozwodów po epidemii. I czego się pan spodziewa? - Że wzrośnie. Epidemia kompletnie zaburzyła życie rodzinne. Ta kwarantanna - właściwie przymusowa - uderzyła ogromnie w tych, którzy mają pracę, ale do niej teraz nie jeżdżą. Nie opuszczają domu na dziewięć, 10, 11 godzin z dojazdami i nadgodzinami, i tak sobie na głowę w tym domu teraz wchodzą. Do tej pory on i ona przebywali razem przez cztery, pięć godzin dziennie. Teraz są zmuszeni, żeby oglądać się przez całą dobę z wyłączeniem snu. To doświadczenie, które nie może pozostać bez konsekwencji dla relacji małżeńskich i rodzinnych w ogóle. - W niektórych przypadkach, w krótkim czasie może to być doświadczenie budujące relację, ale czas będzie się przeciągać i ten pozytywny efekt zacznie maleć, a po dłuższym okresie przerodzi się w efekt negatywny. To będzie generowało wzajemnie oskarżenia, poczucie winy. Nie starcza mi wyobraźni, żeby wymienić najważniejsze źródła frustracji. Nie wychodź więcej do sklepu. Nie narażaj się niepotrzebnie. Nie musisz palić, pić wódki. Kiepski obiad dziś był, a nie było z czego ugotować. Nie dopilnowałaś, żeby dziecko odrobiło lekcje itd. A dzietność? - Czy będzie powtórka z pierwszej Solidarności i stanu wojennego, o to mnie pani pyta? Nie, nie sądzę. Przez czynniki ekonomiczne czy zmianę modelu rodziny? - Przez jedno i drugie. Czynniki ekonomiczne są istotne. Coraz mniej kobiet zachodzi w ciążę przez przypadek. Są to ciąże planowane. A planowanie powiększenia rodziny wiążę się z perspektywą finansową na dłuższy czas i tym, czy będziemy w stanie się utrzymać i czy nie spadnie nasz standard życia. A te perspektywy będą coraz gorsze dla ogromniejącej liczby małżeństw. Druga przyczyna to ta rosnąca wzajemna złość. Które grupy społeczne ucierpią najbardziej na skutek epidemii i długotrwałej izolacji? Samotni, seniorzy, dzieci, czy może całe rodziny? - Seniorzy już są samotni, więc oni bardziej samotni już chyba nie będą, zwłaszcza ci których dzieci wyfrunęły z gniazda. Moim zdaniem najbardziej poszkodowani będą Polacy w sile wieku. Ci w wieku produkcyjnym, w którym tworzy się optymistyczne plany na przyszłość. Ta nadzieja zostanie zdruzgotana, że ja zaraz dostanę awans i pofrunę do nieba. Więc najbardziej - moim zdaniem - ucierpią osoby w wieku 30-50 lat. Tuż po ogłoszeniu stanu epidemicznego, a jeszcze przed ogłoszeniem epidemii ludzie masowo ruszyli do sklepów, żeby zgromadzić zapasy. Jedni wyśmiewali takie zachowanie. Inni wskazywali, że to wcielenie w życie starej, dobrze znanej Polakom zasady "umiesz liczyć, licz na siebie". Czy obecna sytuacja umocni taką postawę w społeczeństwie na przyszłość, czy może ten kryzys da Polakom poczucie, że nie ze wszystkim są sami? - Na razie wiele grup społecznych ma takie poczucie, że mogą liczyć na rząd, że władze im pomogą. Dadzą jakieś pieniądze, odroczą jakieś zobowiązania. Tylko że władza wyprztykała się z pieniędzy przez ostatnie pięć lat. Była dobra koniunktura, ale nie odkładało się. Teraz przyszedł crash test, tak jak przy testowaniu samochodów. Nie ma z czego dokładać. Nie wiadomo, jak długo będzie można dokładać do tych pokrzywdzonych, wspomagać pracodawców, czy pracowników. Niedługo zaczną się zwolnienia, trzeba rezerwować pieniądze na zasiłek dla bezrobotnych, a tych pieniędzy nie ma. Zaczną się problemy i będzie rosła grupa osób, które będą się czuły opuszczone przez władzę. - I do tego dojdzie oczywiście zdemaskowanie tragicznej sytuacji w służbie zdrowia. Takie masowe zdemaskowanie, bo wszyscy mówili, że jest kiepsko, ale niedługo to zacznie bić po oczach. I co wtedy? - Bez pieniędzy nic się nie da zrobić. A propozycja ściągnięcia większych składek od Polaków napotka potworny opór, bo ludzie będą mieli mniej pieniędzy. I ciągle będzie się wypominać władzy te 2 mld złotych na media publiczne, bo prezydent podpisał ustawę, kiedy wirus był już w kraju. Co z zawodami, które znalazły się na pierwszej linii frontu? Przed epidemią obserwowaliśmy spadek zaufania do zawodu lekarza i zawodów medycznych. Teraz nasze podejście ma szansę ulec zmianie. - Musi być jakiś powód, dla którego Prawo i Sprawiedliwość nie posłuchało opozycji i nie chciało podziękować lekarzom w Sejmie. Oni wiedzą, że zaufanie Polaków do lekarzy nie wzrosło, a być może nawet spadło. Dlatego zablokowali tę inicjatywę i Sejm nie podziękował. Ale jak to zaufanie do lekarzy spadło? - Muszą mieć jakąś merytoryczną podstawę do zablokowania podziękowania lekarzom. Może chodzi o obawę przed żądaniami podwyżek dla lekarzy rezydentów, pielęgniarek i innych zawodów medycznych po ustaniu epidemii, bo trudniej będzie nie nagrodzić ich wysiłku? Takie podziękowanie w Sejmie byłoby sygnałem uznania, z którego trudno byłoby się wycofać, kiedy przyjdzie się zmierzyć z postulatami finansowymi. - Jeśli miałoby dojść do doceniania przez rządzących personelu medycznego, to nastąpiłoby to teraz. Kiedy skończy się epidemia, to nie będzie powodu, żeby dopieszczać finansowo tę grupę. Jakie ryzyka wiążą się z tym, że obecna sytuacja utrzyma się dłużej? Myślę tu m.in. o podatności na nałogi. We Francji wstrzymano na przykład sprzedaż alkoholu. - Jeśli chodzi o narkomanię, to chyba raczej się zmniejszy, bo jednak główne kanały dystrybucji narkotyków to szkoły, okolice szkół, zaprzyjaźnieni kumple, a teraz te kontakty grupowe są zawieszone. Alkohol będzie za to płynął coraz bardziej wartkim nurtem, dopóki ktoś nie postawi tamy. Pamiętajmy, że Polacy porobili ogromne wręcz zapasy np. spirytusu, z myślą o odkażaniu. No ale ile można dezynfekować przedmioty? No to się zacznie robić nalewki. Gdyby miał pan profesor dać receptę, jak poradzić sobie z rzeczywistością w czasach pandemii, to jaka ona by była? - Przede wszystkim zachować zimną krew. Łykać urazy, nie eskalować konfliktów z innymi ludźmi. Obiecać sobie, że kiedyś spłata kredytu psychicznego nastąpi i wtedy będzie można się wyżyć, a na razie nie ma co podbijać emocji, bo silne emocje nigdy nie są dobrym suflerem. I znaleźć sobie coś, co nas najbardziej interesuje. To może być nie tylko oglądanie filmów. W ludziach drzemie masa ukrytych zainteresowań, tylko do tej pory o tym nie wiedzieli. Rozmawiała Dominika Pietrzyk Prof. Janusz Czapiński - psycholog społeczny, doktor habilitowany nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki. Wieloletni kierownik badań panelowych "Diagnoza Społeczna", projektu zajmującego się od 2000 roku analizą warunków i jakości życia Polaków.