“Wygląda na to, że względy polityczne przeważyły nad naukowymi" - komentuje decyzję WHO publicysta Paul Benkimoun. Podziały wewnątrz WHO Benkimoun zwraca uwagę, że, wbrew dotychczasowej praktyce, WHO nie ukrywała podziałów wewnątrz organizacji. Członkowie nadzwyczajnego komitetu dwa razy - 22 i 23 stycznia - nie zgodzili się na ogłoszenie stanu zagrożenia zdrowia publicznego, gdyż podzieleni byli na dwie frakcje, z których jedna, złożona z sojuszników Pekinu, zablokowała deklarację. Ten podział potwierdził dyrektor generalny WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus, oświadczając, że wybuch epidemii stanowi poważne zagrożenie "nie tylko w Chinach, ale również na poziomie regionalnym i światowym". Dr Tedros, jak nazywa się dyrektora, podkreślił, że nieogłoszenie stanu zagrożenia "nie oznacza, że WHO nie określa sytuacji jako poważnej" - pisze komentator. Benkimoun dodaje, że "mimo absolutnego milczenia WHO" "Le Monde" zebrał świadectwa przedstawicieli różnych krajów, którzy przyznali, że Chiny wywierały ostry nacisk na członków komitetu i dyrekcję WHO. "Debata była nadzwyczaj gorąca" - cytuje autor artykułu "zgodne źródła", które poinformowały, że już na początku dyskusji przedstawiciel Chin oświadczył, że "nie ma mowy, by ogłosić stan zagrożenia dla zdrowia publicznego". Według cytowanego "znawcy tego problemu", "chodzi o to, by pokazać, że Chiny, które nie są już krajem Trzeciego Świata, zdolne są same poradzić sobie z kryzysem sanitarnym. I na tym polega różnica w stosunku do tego, co działo się podczas epidemii SARS (zespół ostrej niewydolności oddechowej) w latach 2002-2003". Względy gospodarcze Ponadto - jak czytamy w "Le Monde" - ogłoszenie stanu zagrożenia dla zdrowia publicznego oznaczałoby ograniczenia w wymianie towarów, transporcie i przemieszczaniu się osób. Francuskie media przewidują, że epidemia może okazać się ciosem dla gospodarki chińskiej i przypominają, że wzrost gospodarczy w Chinach osiągnął w 2019 roku poziom najniższy od blisko 30 lat. "Gdy Chiny kichną, światowa gospodarka się przeziębia" - brzmi środowy tytuł w największym dzienniku francuskim, regionalnym "Ouest France". Media przypominają spadki na światowych giełdach i zwracają uwagę, że choć we wtorek paryska giełda podskoczyła o 0,31 proc., to nie zniwelowało to poniedziałkowego spadku o blisko 3 proc. Francja bardzo obawia się nieobecności chińskich turystów, którzy stanowią tylko 2,5 proc. wszystkich przyjezdnych, ale przynoszą 7 proc. dochodów z turystyki. "Jeśli sytuacja będzie trwać, to straty będą poważne, szczególnie dla hotelarstwa i sektora towarów luksusowych" - cytuje "Ouest France" Jean-Pierre’a Masa, prezesa stowarzyszenia firm turystycznych Entreprises du Voyage. Z Paryża Ludwik Lewin