W sytuacji gdy w całej Polsce przywrócono obowiązek zakrywania ust i nosa w przestrzeni publicznej, pytania o naukowe podstawy takiej decyzji wydają się być jak najbardziej na miejscu. Tym bardziej, że - jak przypominają antymaseczkowcy - jeszcze nie tak dawno wprost odradzano noszenie masek. "Nie ma dowodów naukowych na to, że noszenie masek przez populację na masową skalę przynosi jakiekolwiek korzyści. Wręcz przeciwnie - są dowody, że nieprawidłowe użycie masek wyrządza szkody" - oceniał epidemiolog WHO Mike Ryan. W Polsce szerokim echem odbił się - i nadal się odbija - wywiad Roberta Mazurka z ówczesnym ministrem zdrowia Łukaszem Szumowskim na antenie RMF. Szumowski: - Maseczki nie pomagają, one nie zabezpieczają przed wirusem, one nie zabezpieczają przed zachorowaniem. Mazurek: - Naprawdę nie pomagają? Szumowski: - Naprawdę nie pomagają. Mazurek: - To po co ludzie je noszą? Szumowski: - Nie wiem. Kiedyś w Chinach i w całym świecie azjatyckim noszono je głównie z powodu smogu i z powodu pewnej kultury, która tam jest. Natomiast WHO nie zaleca, eksperci nie zalecają. Argumentowano to wówczas następująco (w telegraficznym skrócie): zwykłe zakrycia twarzy nie chronią noszącego, ludzie zdrowi generalnie nie zakażają, maski zostawmy medykom, masy nie potrafią się maskami prawidłowo posługiwać, maski dają fałszywe poczucie bezpieczeństwa, a poza tym wirus jest malutki i z łatwością się przez taki materiał przedostanie. Co się zmieniło od tego czasu? W tej sprawie zwróciliśmy się do Ministerstwa Zdrowia. "Istnieje coraz więcej dowodów" "Nauka dotycząca używania masek i innych okryć twarzy przez ogół społeczeństwa w celu utrudnienia transmisji SARS-CoV-2 rozwija się wraz trwaniem epidemii. Chociaż na początku rozwoju epidemii nie było konsensusu ekspertów w tej sprawie, wiele państw uznało maskowanie za główny środek ostrożności przeciwko COVID-19, czerpiąc z dotychczasowych doświadczeń w rozwoju i dalszym zapobieganiu innych chorób zakaźnych. (...) Istnieje coraz więcej dowodów wskazujących na wpływ masek na twarz w zapobieganiu transmisji SARS-CoV-2" - przekazał Interii resort zdrowia, powołując się na aktualne wytyczne Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC). "Co istotne, maski twarzowe mogą pomóc ograniczyć rozprzestrzenianie się zakażenia w społeczności dzięki zmniejszaniu wydalania kropelek oddechowych przez osoby zakażone, które mogą nawet nie wiedzieć o tym, że są zakażone, a także przez osoby, u których jeszcze nie rozwinęły się objawy" - podkreśla Ministerstwo Zdrowia. Co ciekawe, w wytycznych ECDC, na które powołuje się polski resort zdrowia, czytamy: "dane o skuteczności niemedycznych masek twarzowych jako środka kontroli u źródła rozprzestrzeniania się zakażenia są ograniczone". Czyli antymaseczkowcy jednak wygrywają? Nie tak prędko. Nowe stanowisko WHO Stanowisko w sprawie masek zmieniła także WHO - od czerwca rekomenduje noszenie ich przez społeczeństwo. W oświadczeniu przesłanym Interii WHO stwierdza już jednoznacznie i bez żadnych znaków zapytania: "Maski to kluczowy środek do ograniczenia transmisji wirusa i ratowania życia. Redukują potencjalne ryzyko, jakie stwarza zakażona osoba, niezależnie od tego, czy ma objawy, czy nie. Ludzie noszący maski są chronieni przed zakażeniem. Maski zapobiegają także transmisji wirusa, gdy są noszone przez zainfekowaną osobę". Nauka "maseczkowa" tworzy się na naszych oczach Na naszą prośbę resort zdrowia przesłał nam badania naukowe, na których opiera swoją aktualną politykę (choćby wynikającą z najnowszego rozporządzenia). Wszystkie te badania pochodzą z ostatnich miesięcy. Potwierdza to, że nauka dotycząca noszenia masek przez ogół społeczeństwa jest nowa, właściwie tworzy się na naszych oczach. Lepiej też poznaliśmy sam wirus SARS-CoV-2 i dziś już wiemy, jak wiele osób przechodzi zakażenie bezobjawowo i że mogą w tym czasie zakażać innych. Choć badania cały czas są w toku, ich analiza pozwala zrozumieć, dlaczego instytucje publiczne, a wraz z nimi politycy zmienili stanowisko w sprawie masek. Istotnie pojawia się coraz więcej przesłanek, że noszenie zwykłych masek może ograniczać rozprzestrzenianie się koronawirusa. "Dominująca większość dowodów wskazuje, że noszenie masek ogranicza poziom zakażeń poprzez zniwelowanie transmisji zainfekowanych kropelek. Publiczne zakrywanie ust i nosa jest najbardziej efektywne w powstrzymywaniu rozprzestrzeniania się wirusa, gdy jak najwięcej osób stosuje się do zaleceń. Obniżenie transmisyjności może znacząco zredukować liczbę ofiar śmiertelnych, a także wpływ epidemii na gospodarkę, przy stosunkowo niskich kosztach" - czytamy w pracy 18 naukowców m.in. z Uniwersytetu Oksfordzkiego. Ta nowa praca czeka jeszcze na recenzję (peer review) i oficjalną publikację w czasopiśmie. Czterech niemieckich naukowców, w innym badaniu, na które powołuje się resort zdrowia w korespondencji z Interią, przekonuje, że obowiązek noszenia masek aż o 40 proc. ogranicza wzrost liczby nowych zakażeń. "Użycie masek może znacząco redukować ryzyko infekcji" - czytamy w czerwcowym badaniu opublikowanym na łamach prestiżowego "Lanceta", do którego odesłał nas z kolei rzecznik sanepidu. Aczkolwiek jest tam wyraźne rozróżnienie między maskami N95 (wyższa skuteczność ochrony) a zwykłymi "jednorazówkami" (niższa skuteczność). "Nature" w październikowym artykule syntezującym wiedzę na temat noszenia masek przez ogół konkluduje: więcej jest dowodów, że maski chronią otoczenie, jak i samego noszącego, niż dowodów przeciwnych. Podaje się tam m.in badanie przeprowadzone w Hongkongu na chomikach: w dwóch oddzielnych grupach między zdrowe zwierzęta wpuszczono te zakażone. W pierwszej grupie chomiki biegały bez żadnej ochrony, w drugiej założono im na pyszczki fragmenty chirurgicznych masek. Skutek? W pierwszej grupie zakaziło się dwie trzecie chomików, w drugiej - tylko co czwarty, a te, które się zakaziły, były w mniejszym stopniu chore niż chomiki z grupy pierwszej. Argumentum ad kropelkum Cytowana przez "Nature" Monica Gandhi z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco jest współautorką lipcowego badania, które dowodzi, że zamaskowanie znacząco ogranicza ilość wirusa, jaka może się przedostać na drugiego człowieka. Mniejsza dawka wirusa prowadzi do łagodniejszego czy asymptomatycznego przebiegu choroby, większa może powodować znacznie cięższy przebieg - sugeruje Gandhi. Zatem jeśli maska nie uchroni przed zakażeniem, to może przyczynić się do złagodzenia jego skutków - argumentuje. Wyjaśnijmy, że średnica koronawirusa to mniej niż jedna dziesiąta mikrometra (a jeden mikrometr to z kolei jedna tysięczna milimetra). Wirus jest więc tak mały, że może spokojnie przenikać przez zwykłe materiały, z których zrobione są nasze maski. Tyle że wirus nie "fruwa" sobie sam w powietrzu, na własnych "skrzydełkach". Przenosi się drogą kropelkową, w aerozolu, który wydostaje się z naszych ust (nie tylko gdy kaszlemy, ale gdy np. dobitnie wymawiamy literę "p"). I te kropelki mają już średnicę od jednego do 10 mikrometrów - podaje "Nature". Linsey Marr z Virginia Tech w Blacksburgu w amerykańskim stanie Wirginia dowodzi, że zwykły bawełniany t-shirt zatrzymuje 50 proc. wdychanych i 80 proc. wydychanych aerozoli, gdzie średnica kropelek wynosi od dwóch mikrometrów wzwyż. WHO podkreśla jednak, że noszenie masek musi być połączone z: dystansowaniem społecznym, unikaniem zatłoczonych, zamkniętych przestrzeni, wietrzeniem pomieszczeń, myciem rąk, a także zasłanianiem się w czasie kichania i kaszlenia. Wiarygodność instytucji Instytucje publiczne - od WHO, przez Ministerstwo Zdrowia, po sanepid - muszą jednak odpowiedzieć sobie na pytanie, jak utrzymać wiarygodność, gdy kolejne strategie i polityki bywają ze sobą wprost sprzeczne, a konsensus naukowy dopiero się uciera. Przy założeniu, że w starciu z pandemią raczej mądrzejemy niż głupiejemy, należałoby wypracować nie tylko skuteczne metody radzenia sobie z wirusem, ale przy okazji także metody uczciwej, rzetelnej, opartej na wiedzy i empatii komunikacji ze społeczeństwem. Michał Michalak Obserwuj autora na Twitterze