Przed tygodniem, zanim jeszcze w Hiszpanii wprowadzono stan alarmowy - pierwszy stopień stanu wyjątkowego - mieszkańcy Walencji narzekali, że jak co tydzień, weekend na tamtejszych plażach spędziło tysiące madrytczyków. Rząd zaostrzył przepisy i pozwolił na wychodzenie z domu tylko aby iść do pracy lub zrobić podstawowe zakupy. Zakazał też, aby w samochodzie przebywał ktoś oprócz kierowcy. Mimo obowiązujących restrykcji, od wczoraj na drogach wyjazdowych z Madrytu, gdzie choruje prawie połowa zarażonych, znów ustawiły się sznury samochodów. Podobnie w Barcelonie i w większości aglomeracji. Nie pomogły apele i komunikaty policji, że podwoi kontrole. Do rozsądku nie przemówiły też wysokie kary. Mandaty za łamanie zasad stanu alarmowego wynoszą w Hiszpanii od 100 do 30 tys. euro, a w wyjątkowych sytuacjach nawet 60 tys. euro. Jechanie z pasażerem "kosztuje" od 300 do tysiąca euro. Mimo to wielu wyjeżdżających próbuje obejść przepisy. 31 tysięcy mandatów - Znajomy policjant opowiadał mi, że ci, którzy wiozą psy, twierdzą, że jadą do weterynarza. Małżeństwo przekonywało, że jedzie tylko podlać kwiatki w domu za miastem. Wśród ukaranych była też rodzina, która kierowała się do Andory. Twierdziła jednak, że wyjechała z Barcelony, żeby wywieźć śmieci, którymi wyłożyła cały bagażnik - mówi Interii Xavier V., kataloński dziennikarz. O pozostanie w domach apelują administracje popularnych turystycznie regionów. Władze położonej w Pirenejach Cerdenya wydały komunikat, w którym przypominają, że co piąty mieszkaniec powiatu ukończył 65 lat, a tamtejszy szpital ma jedynie 6 miejsc na oddziale zakaźnym. O rozsądek proszą burmistrzowie nadmorskich kurortów. Do wczoraj za łamanie zasad stanu wyjątkowego zatrzymano w Hiszpanii 350 osób i wypisano 31 tys. mandatów. Policja przypuszcza, że po trwającym weekendzie liczby te mogą się podwoić. Do mediów docierają też informacje o nielegalnych dyskotekach. Jedną z nich, zorganizowaną w zamkniętym hotelu, zlokalizowała madrycka policja. Na parkiecie bawiło się ponad sto osób. Ewa Wysocka