Pochodzący z Walencji Rafael Lambies o swojej podróży poinformował nie tylko hiszpańską rozgłośnię Cadena Ser, ale też balearską żandarmerię. Lambies stwierdził, że ucieczka na bezludną wyspę o wielkości 3 km kw. była decyzją "zdroworozsądkową". Pomimo braku towarzystwa, nie narzeka. "To taki raj, jak na jednej z wysp karaibskich" - powiedział w rozmowie z Radiem Illa. Pochodzący ze wschodniej Hiszpanii żeglarz uznał, że na zlokalizowanej na północ od Formentery wysepce uda mu się przetrwać szczyt pandemii COVID-19. W jej wyniku do wtorku zmarło w Hiszpanii 8189 osób, a ponad 94,4 tys. zostało zakażonych koronawirusem. Lambies przyznał, że głównym powodem wyprawy była chęć całkowitego odizolowania się od reszty świata podczas pandemii. "Nie chcę tu widzieć nikogo ani z nikim się kontaktować" - podkreślił. Przyznał, że wycieczki po wysepce i krzątanie się przy biwaku zajmują mu większą część dnia. "Nie mam praktycznie czasu nawet na czytanie" - wyjaśnił tymczasowy rezydent skrawka balearskiego lądu. Wyspa S'Espalmador jest znana żeglarzom pokonującym odcinek pomiędzy Formenterą a Ibizą. Niektórzy zatrzymują się na niej podczas podróży tymi między popularnymi wśród turystów wyspami Balearów. Póki co Lambies nie spodziewa się, żeby ktoś odważył się skopiować jego formę spędzania kwarantanny i miał ku temu możliwości. "Wypłynąłem krótko przed zamknięciem hiszpańskich portów" - dodał. Marcin Zatyka