Tygodniowa zapadalność (na 100 tys. mieszkańców) wynosi w Bawarii 455, w niektórych powiatach przekracza poziom 1000. Wyższy niż w Bawarii poziom odnotowuje się tylko w słabo wyszczepionych Turyngii i Saksonii. Średnia dla całych Niemiec to ok. 264. Szpitale na granicy wydolności Na terenie Bawarii sytuacja pandemiczna "od tygodni zbliża się do szczytu: coraz wyższa zachorowalność, szpitale znajdują się już na granicy, są liczne zgony" - wylicza Merkur. Ministerstwo Zdrowia potwierdziło, że od przyszłego tygodnia zasada 2G (wstęp dla zaszczepionych i ozdrowieńców) będzie obowiązywać niemal w całej Bawarii. - Obecna sytuacja jest niezwykle dramatyczna i niepokojąca - poinformował w piątek wieczorem bawarski minister zdrowia Klaus Holetschek. - Tylko dzięki konsekwentnym ograniczeniom, takim jak 2G, możemy skutecznie chronić nasz system opieki zdrowotnej przed jeszcze bardziej dramatycznym obciążeniem. Medycy ostrzegają przed zbliżającym się dużymi krokami "wąskim gardłem" na oddziałach szpitalnych. - Jeśli prognozy się sprawdzą, że za 14 dni ponad połowa pacjentów intensywnej terapii będzie pacjentami z COVID-19, to w końcu nas to przytłoczy - ostrzega jeden z dyrektorów szpitali na łamach Merkur. OIOM-y pełne Najtrudniejsza sytuacja jest w powiecie Rottal-Inn (Dolna Bawaria) - tam Instytut Roberta Kocha (RKI) poinformował w piątek rano o tygodniowej zapadalności na poziomie 1156 przypadków (na 100 tys. mieszkańców), co czyni to miejsce ogólnokrajowym liderem w zakresie liczby nowych infekcji. Na drugim miejscu plasuje się Miesbach (Górna Bawaria) z wynikiem 1049. Osiem z dziesięciu powiatów o najwyższej zapadalności znajduje się na terenie Bawarii, m.in. Muehldorf am Inn, Berchtesgaden, Traunstein. - Oddziały intensywnej terapii są całkowicie pełne, w dzielnicy Rottal-Inn jest teraz tylko jedno wolne łóżko - informuje w sobotę "Tagesspiegel". Dlaczego akurat Bawaria? Eksperci analizują, dlaczego koronawirus rozprzestrzenia się tak gwałtownie akurat w Bawarii. - Wysokie ilości zachorowań nie są równomiernie rozłożone. Największe ogniska wirusa znajdują się raczej na południu, na skraju Alp i w Lesie Bawarskim - pisze "Tagesspiegel" i wylicza możliwe przyczyny: przeważają tam obszary wiejskie, gdzie trudno o testy PCR, a ludzie w oczekiwaniu na wynik testu nie pozostają na kwarantannie. Wskazuje się też na bliskość Austrii, gdzie liczby zachorowań są jeszcze wyższe, a na granicy "w rzeczywistości nie ma kontroli". Ursula Muench, politolog z Akademii Edukacji Politycznej w Tutzing (Górna Bawaria) tłumaczy sytuację na terenie Bawarii postawami ludzi. - W ostatnich latach, zwłaszcza na obszarach wiejskich, ogromnie wzrosła utrata zaufania do instytucji państwowych i mediów. Im dalej ludzie są od centrum, tym większa ich niechęć - podkreśla Muench. - W tych regionach stosunkowo wysokie oceny ma skrajnie prawicowa AfD, wielu jest tu koronasceptyków. (...) Jednocześnie wskaźniki szczepień w wielu tych okręgach są znacznie poniżej ogólnej wartości dla Bawarii, która i tak pozostaje poniżej średniej ogólnoniemieckiej. Jak dodaje "Tagesspiegel", na obszarach wiejskich, w regionach konserwatywnych, "panuje ogólny sceptycyzm wobec nowego, a w wiejskich plotkach rzadkie, wyjątkowe przypadki mogą szybko zamienić się w ogólnie słuszną prawdę". Rolnik z okręgu Garmisch-Partenkirchen nie chce się szczepić pomimo przewlekłej choroby układu oddechowego, ponieważ "nie ufa temu". W jego otoczeniu "krążą szalone plotki o masowych chorobach mięśnia sercowego po szczepieniach, a prawie wszyscy zaszczepieni nie żyją". Inni z kolei powtarzają, że "skutki uboczne szczepionek nie zostały zbadane, a koronawirus to po prostu zwykła grypa", albo że "wirus pojawia się i odchodzi", urządzając mimo zakazów spotkania towarzyskie w czasie kwarantanny - opisuje "Tagesspiegel".