Odpowiadając na pytanie czy widział dowody, które skłoniły go do - jak się wyraził - "wysokiego stopnia przekonania", iż wirus pochodzi z Instytutu Wirusologii w Wuhan, prezydent odparł: "Tak, tak widziałem". Odmówił jednak podania bliższych szczegółów. "Nie mogę wam tego powiedzieć, nie wolno mi wam tego powiedzieć" - powiedział. Instytut w Wuhan stanowczo odrzuca te oskarżenia a specjaliści amerykańscy oceniają je za mało prawdopodobne. Większość ekspertów uważa, że wirus pochodzi od dzikich zwierząt, którymi handlowano na jednym z targów w Wuhan. Trump oświadczył też, że może zastosować wobec Chin, które oskarża o zbyt późne powiadomienie świata o epidemii i ukrywanie jej prawdziwych rozmiarów, "karne cła", podobnie jak podczas niedawnej "wojny handlowej" z Pekinem. Oba kraje nakładały wówczas dodatkowe opłaty celne za towary drugiej strony. "My to wszystko ustalimy" Prezydent przyznał, że w ostatnim okresie Chiny "przynajmniej, jak się wydaje, próbują być bardziej transparentne". "To straszne co się stało, czy to był błąd, po którym popełniono następny, czy ktoś zrobił to celowo. Ale my wszystko ustalimy. Dowiecie się o tym w niezbyt dalekiej przyszłości" - powiedział. Podkreśla się, że republikański prezydent wielokrotnie w ostatnich tygodniach dawał wyraz swojej frustracji w związku z pandemią w kontekście stosunków z Chinami. Pandemia spowodowała już w USA - według oficjalnych danych - ponad 62 tys. ofiar śmiertelnych i poważnie osłabiła gospodarkę amerykańską, co może wpłynąć w sposób istotny na szanse reelekcji Trumpa w listopadowych wyborach. Prezydent w przeszłości wielokrotnie oskarżał Pekin o podawanie nieprawdziwych danych o liczbie ofiar śmiertelnych i zakażeń koronawirusem w Chinach i wspominał o możliwości domagania się od Chin wielomiliardowych odszkodowań. Pogłębiło to i tak już głębokie rozbieżności między obu państwami. "Równy gość" padł ofiarą "brudnych gliniarzy" Mówiąc o sprawach nie związanych z koronawirusem, Trump nie wykluczył ponownego włączenia w skład swojej administracji byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Michaela Flynna, którego zwolnił w związku ze śledztwem w sprawie afery "Russiagate", czyli domniemanych prób Moskwy wpłynięcia na amerykańskie wybory w 2016 r. Zdaniem prezydenta Flynn padł ofiarą "brudnych gliniarzy" i określił go jako "równego gościa". Nie ujawnił jednak jakie stanowisko mógłby jemu powierzyć.