Minister ponownie zaapelował o zachowywanie reżimu sanitarnego. Poinformował też, że mutacje wirusa są obecnie wykrywane są w ok. 10 proc. badanych próbek, a najbardziej "narażone" są województwa warmińsko-mazurskie, kujawsko-pomorskie i pomorskie. Pytany, czy jeśli obserwowany ostatnio wzrost liczby nowych zakażeń jest trzecią falą koronawirusa, to kiedy uderzy ona w nas najmocniej, Niedzielski odpowiedział: - Prognozujemy, że apogeum będzie mniej więcej na przełomie marca i kwietnia, czyli czeka nas tak naprawdę miesiąc nieprzerwanych wzrostów (liczby zakażeń). - Na razie te prognozy pokazują, że szczyt tej trzeciej fali będzie na takim średnim dziennym poziomie mniej więcej 10-12 tysięcy przypadków dziennie, co z punktu widzenia samego systemu opieki zdrowotnej jest już liczbą, z którą już sobie poradziliśmy - powiedział minister w TVN24. "Scenariusz z dużym znakiem zapytania" Szef MZ zastrzegł przy tym, że "to jest scenariusz z dużym znakiem zapytania". - Bo tutaj mamy dwa powody. Mutacje, które się pojawiają i przyspieszają rozwój pandemii i oczywiście poluzowanie zachowań, poluzowanie dyscypliny społecznej. To są dwa elementy odpowiedzialne za ten przyrost - powiedział Niedzielski. Pytany, czy z ekspertyz i prognoz wynika, że podczas apogeum trzeciej fali nie będzie "tak źle", jak jesienią ubiegłego roku, gdy było nawet ponad 25 tysięcy zakażonych osób dziennie, Niedzielski przyznał, że "na tę chwilę" tak to wygląda, ale zastrzegł, że "prognozy są raczej zawsze wariantowe". - To znaczy, że mamy jakąś prognozę podstawową i ona mówi o przedłużeniu pewnej tendencji, która ma miejsce - dodał. - Ale jeżeli będziemy mieli do czynienia z tym, że nowe mutacje będą systematycznie rosły i będą stawały się coraz bardziej popularne, a wiemy, że one są bardziej zakaźne, to oczywiście przyspieszenie może być większe - zaznaczył. Przeciwciała u 15-20 proc. osób Pytany o szacunki dotyczące tego, jak duża część populacji Polski jest odporna na koronawirusa po szczepieniach i przejściu choroby, minister poinformował, że przeprowadzono dwa takie badania - jedno w aglomeracji śląskiej, a drugie ogólnopolskie. Dodał, że zwłaszcza na podstawie ogólnopolskiego badania można "wykonywać pewnego wnioskowania na całej populacji". - Oba te badania obejmowały mniej więcej po 1 tys. 200 osób, i w obu tych badaniach mieliśmy przeciwciała stwierdzone u mniej więcej 15-20 proc. osób. Czyli można sobie powiedzieć, że mniej więcej te 20 proc., (czyli) wydaje się, że te 7-8 milionów ludzi w Polsce ma odporność. Mówię o tym efekcie posiadania przeciwciał, bo część osób, które tych przeciwciał nie wykazują, też może mieć odporność - powiedział. Pytany, czy "rozluźnienie i większa swoboda w spotykaniu się" jego zdaniem mają kluczowe znaczenie dla wzrostu zakażeń, a nie na przykład powrót dzieci do szkół w klasach I-III, minister zaznaczył, że nie łączyłby ostatniego wzrostu zakażeń tylko z jednym czynnikiem, "a już na pewno nie ze szkołami". - Wydaje się, że wszystkie te luzowania, które były wykonywane, czyli i odpowiednio szkoły, i galerie handlowe, przecież też hotele otworzyliśmy niedawno, to wszystko powoduje właśnie taką reakcję społeczną, która jest coraz bardziej nastawiona na to, że pandemia nie jest już takim zagrożeniem - powiedział. Minister apelował, aby "cały czas powtarzać, że musimy sami postępować rozważnie i się chronić". - Mówię tu o stosowaniu tej reguły "DDM", czyli "dezynfekcja, dystans i maseczki", bo to jest naprawdę jedyne narzędzie. Szczepienia jeszcze nie mają takiego "efektu tamy" i zahamowania pandemii - podkreślił minister zdrowia. Dzisiaj wiceszef resortu zdrowia Waldemar Kraska ujawnił w Polskim Radiu 24, że ostatniej doby potwierdzono 3890 zakażeń. W niedzielę MZ podało, że badania laboratoryjne potwierdziły 7038 nowych zakażeń koronawirusem, zmarły 94 osoby; w sobotę informowano o 8510 nowych zakażeniach i 254 zgonach.