O śmierci 33-latka poinformowała na Instagramie w piątek jego żona - Sofia Stużuk, którą śledzi ponad 5 mln użytkowników. 16 października przekazała fanom, że "Dimy nie ma już z nami" i że "jego serce nie wytrzymało". "To poważna choroba" Stużuk zakaził się koronawirusem podczas podróży do Turcji. Początkowo myślał, że kaszel i ból brzucha to efekt zmiany klimatu i spania przy włączonej klimatyzacji. Złe samopoczucie nie minęło po powrocie do kraju. Test na obecność koronawirusa dał wynik pozytywny. 33-latek trafił do szpitala, z którego został wypisany po ośmiu dniach. "Lekarze powiedzieli mi, że mam kontynuować terapię w domu. Dali mi aparat tlenowy. Tutaj mam wszystkie warunki do normalnego funkcjonowania" - pisał Stużuk na Instagramie, dwa dni przed swoją śmiercią. Gwiazda mediów społecznościowych apelowała, by nie lekceważyć zagrożenia. "Też myślałem, że nie ma koronawirusa... aż nie zachorowałem. COVID-19 to poważna choroba, a dojście do siebie zajmuje dużo czasu" - przekonywał. Pozostawił troje dzieci Okazało się, że zakażenie koronawirusem w przypadku 33-latka doprowadziło do poważnych problemów z układem sercowo-naczyniowym. Ponownie trafił do szpitala w ciężkim stanie. Jego żona informowała, że jest nieprzytomny i w tej sytuacji "nic już się nie da zrobić". Stużuk zmarł dwa dni po wystosowaniu apelu do fanów. Pozostawił troje dzieci. "Jesteś naszym aniołem stróżem. Twoja miłość zawsze będzie nas chronić" - napisała Sonia Stużuk w ostatnim wpisie.