W Niemczech panują obecnie burzliwe nastroje. Restauratorzy drżą o swoją przyszłość, tak samo jak branża rozrywkowa. Artyści i pracownicy kultury załamują ręce, w sporcie mówi się otwarcie o "katastrofie", a niemieccy mali i średni przedsiębiorcy ostrzegają przed "śmiertelnym ciosem" dla tysięcy firm. Wprawdzie według sondażu przeprowadzonego przez "Spiegel" ponad 62 procent Niemców uważa, że lockdown jest słuszny, to wciąż wiele grup społecznych nie dostrzega tej potrzeby. Ma to związek po części ze sprzecznymi stwierdzeniami i informacjami na temat miejsc infekcji w ostatnich tygodniach. Gdzie w Niemczech dochodzi do infekcji? Większość mieszkańców Niemiec zaraża się we własnych domach. Potwierdził to Instytut Roberta Kocha (RKI). Kolejnym dużym i wciąż rosnącym obszarem występowania infekcji są domy seniora i opieki oraz miejsca pracy. O wiele niższa jest częstotliwość zarażeń w branży rekreacyjnej, a najmniejsza w restauracjach, hotelach i pensjonatach. Ale właśnie w te sektory gospodarki uderzają obowiązujące od 2 listopada nowe obostrzenia wprowadzone przez rząd i kraje związkowe. Zakażenia w szpitalach czy gabinetach lekarskich są stosunkowo łatwe do opanowania, ale ostatnio i tam znaczenie wzrosła liczba infekcji. Podobnie wygląda sytuacja w placówkach oświatowych: szkołach, przedszkolach lub w domach dla uchodźców. Najwyraźniej najmniejsze jest obecnie ryzyko zarażenia się w transporcie publicznym. Może to wynikać również z gwałtownego spadku liczby pasażerów w autobusach, metrze czy pociągach. Do dużej części zakażeń dochodzi także w miejscach, które RKI nie definiuje dokładnie i podaje jako "inne". Jednocześnie należy zaznaczyć, że tylko w 25 procentach wszystkich przypadków infekcji udało się ustalić, gdzie osoby dotknięte Sars-CoV-2 zostały zarażone. Nie udało się to w pozostałych 75 procentach. W swoim raporcie z 29 października na temat sytuacji epidemiologicznej RKI podkreśliła coraz bardziej rozproszony charakter rozprzestrzeniania się Sars-CoV-2. Czy miejsca infekcji są takie same jak przy pierwszej fali? Okazuje się, że nie. Pojawiły się znaczące różnice. W szczytowej fazie pierwszej fali pandemii w Niemczech do największej liczby infekcji dochodziło nie w prywatnych gospodarstwach domowych, lecz w domach seniora i opieki. Także szpitale i domy uchodźców były wtedy znacznie częstszymi miejscami zakażeń. Natomiast żadnej roli nie odegrały wiosną szkoły i przedszkola, ponieważ były zamknięte. Niewielką rolę odegrały wtedy również miejsca pracy, które dziś są odpowiedzialne za zdecydowanie większą liczbę infekcji. Odnotowany w czerwcu gwałtowny wzrost zakażeń w miejscach pracy dotyczył jednak głównie ubojni i przedsiębiorstw zatrudniających pracowników sezonowych. Obecna zmiana przebiegu infekcji w Niemczech daje się częściowo wytłumaczyć podjęciem przez władze innych środków zaradczych. Ale zmiany te staną się bardziej zrozumiałe wtedy, gdy dostępnych będzie więcej danych na temat obecnego wzrostu liczby zakażeń. Przedszkola i szkoły otwarte. Czy słusznie? Pomimo znacznych ograniczeń życia publicznego rządy Niemiec i Francji zdecydowały o pozostawieniu otwartych szkół i przedszkoli. Jako jeden z argumentów podaje się szczególne znaczenie edukacji dla społeczeństwa. Przyglądając się samym liczbom, decyzja wydaje się być zrozumiała. Nawet jeśli szkoły i przedszkola odgrywają jakąś rolę w procesie zakażenia, jest ona stosunkowo niewielka. Według danych RKI, w placówkach oświatowych odnotowuje się tylko nieliczne ogniska zakażeń. Podobnie jest w innych krajach. W Irlandii siedem, a w Hiszpanii tylko sześć procent przypadków infekcji koronawirusem przypisuje się szkołom. Należy to tłumaczyć tym, że młodzi ludzie są mniej podatni na wirusa niż osoby starsze. W sierpniu tylko pięć procent osób w wieku do 18 lat było zarażonych Sars-CoV-2. Na ile wiarygodne dane? Niestety, miarodajność danych RKI jest mocno ograniczona. Statystyki Instytutu rejestrują jedynie tzw. przypadki epidemii, czyli udokumentowane przypadki dwóch lub więcej zakażeń. RKI przyznaje: "Tylko około jedną czwartą całkowitej liczby zgłoszonych przypadków COVID-19 można przypisać do ogniska infekcji". Zapytany przez DW o pozostałe 75 procent niewykrytych źródeł infekcji Instytut stwierdza: "W rzeczywistości nie mamy więcej danych". Danych na temat miejsc zakażeń nie może dostarczyć także Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC). Oznacza to, że trzy czwarte wszystkich zakażeń w Niemczech nie posiada udokumentowanego ogniska infekcji. Jednym z powodów jest złożoność procesu przypisania pojedynczej infekcji do konkretnego miejsca. Niektórzy ludzie pozostają bezobjawowi przez kilka dni, zanim wystąpią u nich pierwsze symptomy. Śledzenie łańcucha zarażeń jest wtedy prawie niemożliwe. Z drugiej strony niekompletne dane utrudniają dopasowanie środków działania przeciwko pandemii, nie tylko w Niemczech, lecz także w innych krajach. Również badania przeprowadzone w Korei Południowej potwierdzają, że głównym centrum zarażenia są prywatne gospodarstwa domowe, w których "prawdopodobieństwo infekcji Sars-CoV-2 jest sześciokrotnie większe niż w przypadku innych bliskich kontaktów". Z kolei według chińskich badań, odsetek infekcji w prywatnych gospodarstwach domowych wynosi aż 69 procent. Joscha Weber/Redakcja Polska Deutsche Welle