W artykule "Gazety Wyborczej" czytamy o przypadkach nieskoordynowanego i spóźnionego działania lokalnych sanepidów. Historie te pokazują jednak skutki problemów, z jakimi niedofinansowane sanepidy borykają się od wielu lat - analizuje gazeta. "Ludzie są na nas wściekli, że nie mogą się dodzwonić, że nikt nie przychodzi po wymaz. Ale powinni zrozumieć, że robimy, co możemy, ale opadliśmy już z sił. W dodatku nie płacą nam nadgodzin, a pracujemy na pensjach minimalnych" - mówi dziennikowi pracownica inspekcji z południa kraju. "Z czego ja mam płacić nadgodziny, skoro same tylko wydatki na pocztę wzrosły nam o 300 proc.? Osoby w izolacji i kwarantannie musimy zawiadamiać o decyzji listem poleconym za potwierdzeniem odbioru: chcą tego, żeby pokazać w pracy" - mówi z kolei dyrektor jednej z powiatowych stacji. "Jeśli teraz zakażeń przybywa, to dlatego, że słabo działa wywiad epidemiologiczny: zakażonych lub potencjalnie zakażonych wyłapuje się z dużym opóźnieniem. Potrzeba więc ludzi i pieniędzy, ale się na to nie zanosi" - mówi szefowa innej stacji. Czy MZ wesprze sanepidy przed zbliżającą się jesienną falą zachorowań? Pytane o otrzymane do tej pory i planowane na przyszłość dofinansowania Ministerstwo Zdrowia milczy - czytamy. Więcej w "Gazecie Wyborczej".