Służba zdrowia walczy z covidem, ale tysiące pacjentów w Polsce walczą również z innymi chorobami. Epidemia utrudnia im nie tylko dostęp do lekarzy, ale nawet do hospicjum. 65-letni mieszkaniec Tychów - chory na raka płuc - umiera w domu, a rodzina rozpaczliwie szuka dla niego pomocy. Pan Henryk nie jest w stanie samodzielnie obrócić się na łóżku - leży zwinięty z bólu, trzęsie się. Pytany o samopoczucie, z trudem odpowiada: "Bardzo źle...". Rok po operacji rak znów zaatakował jego płuca. Rodzina bezskutecznie szukała pomocy - Potrzebna jest nam pomoc onkologiczna, ale tej pomocy nie mamy jak znaleźć - przyznaje Weronika Lasko, wnuczka pana Henryka. W niedzielę (1 listopada) rodzina wezwała karetkę. - Przyjechał lekarz i dwóch ratowników medycznych. Powiedzieli, że nie mają podstaw, żeby zabrać pacjenta, bo to nie jest stan zagrożenia życia, że nie ma miejsca w szpitalu i nie mają nawet gdzie zabrać dziadka - relacjonuje wnuczka. Wszystko przez epidemię - kolejne szpitale - tak jak i ten w Tychach - stają się szpitalami zakaźnymi. - Nie mogliśmy pomóc panu Henrykowi, ponieważ jesteśmy szpitalem dedykowanym leczeniu pacjentów chorych na COVID-19, zarówno takich, którzy wymagają wzmożonego nadzoru ze względu na przebieg choroby, jak i takich, którzy wymagają również leczenia specjalistycznego, w tym operacyjnego - wyjaśnia Małgorzata Jędrzejczyk z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego Megrez w Tychach. "To jest wina systemu" - My nie jesteśmy lekarzami, nie jesteśmy w stanie tutaj mu pomóc. Jedyne co, to wzmacniamy go kroplówkami, ale co nam to daje? - zastanawia się wnuczka chorego 65-latka. W tej sytuacji i w tym stanie chorego alternatywą mogłoby być hospicjum. - Ale powinien mieć test na COVID-19, który da wynik negatywny, oraz powinien odczekać kilka dni, to może być granica między życiem a śmiercią - mówi poseł Koalicji Obywatelskiej Michał Gramatyka. To do niego z prośbą o pomoc w znalezieniu miejsca dla pana Henryka zwrócili się mieszkańcy Tychów. Jednak i jego ta sytuacja przerosła. - Z każdej strony odbijaliśmy się od ściany, bez pomocy. Nie ma w tym żadnej winy medyków ani tych dwóch instytucji. To jest wina systemu. Odbijają się od izb przyjęć szpitali, karetki czekają tam po kilka godzin - tłumaczy poseł. Rodzina nie kryje rozczarowania. - Jest żal. Jest ogromny żal, że państwo jest, jakie jest teraz. Wszędzie tylko covid, covid i covid. Człowiek umiera w łóżku i nikt z tym nic nie robi - podsumowuje wnuczka. Brak miejsc w szpitalach, także dla pacjentów niecovidowych to coraz powszechniejszy problem, choć minister zdrowia Adam Niedzielski zapewniał we wtorek (3 listopada), że "staramy się na tym etapie pandemii nie dotykać szpitali specjalistycznych, żeby właśnie leczenie było zapewnione". Z pytaniami w sprawie pana Henryka Polsat News zwrócił się do resortu zdrowia.