We wtorek (10 listopada) Ministerstwo Zdrowia podało, że badania laboratoryjne potwierdziły zakażenie koronawirusem u kolejnych 25 484 osób. Ostatniej doby wykonano ponad 54,7 tys. testów. Resort zdrowia podał też, że z powodu koronawirusa w szpitalach przebywa 21 640 osób, u których potwierdzono zakażenie. 1898 jest podłączonych do respiratorów. Komentując te dane, dr Paweł Grzesiowski zwrócił uwagę, że nie uzyskano jeszcze pełnej wydolności laboratoriów po weekendzie, kiedy wykonywanych jest mniej testów. - Nie doszliśmy jeszcze do 60 tys. testów wykonanych w ciągu doby. Gdybyśmy wykonali te pięć tys. testów więcej, to mielibyśmy dwa tysiące więcej chorych - zauważył. To mogą być pierwsze sygnały stabilizacji Jednocześnie dr Grzesiowski wskazał na to, że liczba zakażeń nie wzrosła ponad liczbę z końca ubiegłego tygodnia. - Wydaje się, że jest to kolejny dzień, gdy jesteśmy na etapie około 25 tys. nowych zakażeń, czyli tak, jak w ubiegły wtorek. To bardzo ważna wiadomość. W poprzednie wtorki, jak się cofniemy o trzy, cztery tygodnie, mieliśmy za każdym razem wyraźnie więcej zakażeń niż tydzień wcześniej. Możemy więc powiedzieć, że to jest pierwszy tydzień, gdy nie ma wzrostu zachorowań między wtorkiem, a wtorkiem - powiedział ekspert. Doktor zaznaczył, że średnia tygodniowa zakażeń, mimo że jest wyższa niż w ubiegłym tygodniu, to nie wzrosła w takim stopniu, jak w tygodniach poprzednich. - Mogą to być pierwsze sygnały stabilizacji krzywej zachorowań - ocenił dr Grzesiowski. Efekt wprowadzonych obostrzeń Według dr. Grzesiowskiego jest to efekt wprowadzonych dwa tygodnie temu obostrzeń. - Wczoraj minęły dwa tygodnie od 26 października, kiedy cała Polska została objęta strefą czerwoną i zamknięte zostały szkoły dla uczniów powyżej III klasy szkoły podstawowej. Zaczynamy "konsumować" efekty tego lockdownu z 26 października - powiedział. W jego ocenie ta tendencja powinna się utrzymać, gdyż - jak wskazał - to szkoły przysporzyły najwięcej zakażeń rozproszonych. Dr Grzesiowski pytany, czy sytuację epidemiczną może poprawić wprowadzenie kolejnych obostrzeń powiedział, że nie ma sensu robić tego, dopóki nie zadziałają już wprowadzone, nie pokażą w pełni swojej skuteczności. - W tej chwili sytuacja po względem liczby zachorowań nosi znamiona stabilizacji - zaznaczył. Do zakażeń najczęściej dochodzi w domu Doktor wskazał przy tym na aktualną liczbę zachorowań kończących się hospitalizacją. - Tu sytuacja niestety nie jest stabilna - zauważył. Jednocześnie wskazał na to, że w tej chwili główne źródło zachorowań to domy. Podał, że około 75 proc. wszystkich osób chorujących na COVID-19 to osoby, które zaraziły się w domu od innych domowników, a nie w miejscu pracy, na ulicy, czy w sklepie. - Jeżeli mamy osoby starsze w domach, które chorują i kończy się to szpitalem, to niestety na to nie będzie miał wpływu żaden lockdown. Te ogniska domowe muszą się "wypalić" - powiedział ekspert. Doktor pytany, czy można coś zrobić, by zakażeń domowych było mniej, przyznał, że niewiele. - Nie możemy ludziom nakazać w domu utrzymywania odległości miedzy sobą i noszenia masek. Możemy tylko apelować o zachowanie higieny, dezynfekcję rąk i zgłaszanie się chorych do izolatoriów, jeśli w małym mieszkaniu mieszka duża rodzina, a reszta domowników jest zdrowa. Wtedy jest szansa, że ta osoba nie zarazi reszty - powiedział. Rośnie szara strefa Dr Grzesiowski zwrócił też uwagę na to, że rośne covidowa "szara strefa". - Coraz częściej słyszymy, że nie wykonuje się testów osobom chorym. Pacjent dzwoni do lekarza rodzinnego, informuje go o objawach, jakie ma, a lekarz mówi mu, że nie ma sensu robić testu, bo wynik będzie za pięć dni, gdy już wyzdrowieje. Wtedy taka osoba jest poza systemem, nie jest zgłoszona, nie jest w izolacji. Są też ludzie, którzy nie chcą być testowani, bo boją się stać w kolejkach do punktów wymazowych. Są też tacy, którzy boją się pójść na test, bo boją się, że mogą stracić pracę i chodzą do tej pracy chore. Takie rzeczy też się zdarzają. Trzeba to mocno nagłaśniać, bo to powoduje niekończące się łańcuchy zakażeń - mówił Grzesiowski.