Dominika Pietrzyk, Interia: Jak pan ocenia ogłoszone zmiany w Narodowym Programie Szczepień? Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że do końca sierpnia zaszczepimy wszystkich chętnych. Dr Michał Sutkowski, prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych: - Tutaj chciałem podkreślić dwie rzeczy. Po pierwsze, w starszych rocznikach ludzie rozumieli potrzebę szczepień. W rocznikach młodszych ludzie niekoniecznie rozumieją tę potrzebę i tych osób, które nie chcą się szczepić - z tych czy innych względów, nawet nie będąc antyszczepionkowcami - jest więcej niż w rocznikach starszych. Więc wcale nie musi być takiego boomu na szczepienia. I co to znaczy zaszczepić wszystkich chętnych? Pytanie, jak to będzie wyglądało. - I druga sprawa wzbudzająca duże emocje, a moje bardzo duże wątpliwości, czyli kwalifikacja do szczepienia. Wbić igłę w ramię, a zakwalifikować do szczepienia w sytuacjach czasem skomplikowanych, to już nie jest takie oczywiste. My mamy szczepić na podstawie kwestionariusza. Jeżeli z kwestionariusza będzie wynikało, że wszystko jest w porządku, to pacjent zostanie z automatu zaszczepiony i nikt go nie będzie pytał o inne rzeczy i nikt go nie będzie badał. Ja jestem bardzo sceptyczny co do tego z dwóch powodów. Po pierwsze, z całym szacunkiem dla innych zawodów medycznych, nikt ich w tym zakresie nie uczył i nie powodował, że takie zawody umieją diagnozować pacjenta do końca. Mowa o pielęgniarkach i ratownikach medycznych? - Tak. I nie wiem, czy będzie też tak wielu chętnych z zawodów medycznych, żeby powstało tak dużo punktów, bo ludzie się boją tej odpowiedzialności. Tu najważniejszy ma być interes pacjenta i moim zdaniem, wykorzystując obecne moce i poprawiając system zamówień, dystrybucji, dostarczania szczepionek, zwiększając liczbę dużych punktów szczepień, można zrobić to równie dobrze i zwiększyć cztery razy wydolność systemu szczepień. Trzeba przede wszystkim prowadzić kampanie na rzecz szczepień, bo jeżeli tej kampanii dalej nie będzie w grupach młodszych, to te punkty szczepień będą stały puste. Wróćmy do kwalifikacji do szczepień. - W przypadku kwalifikacji do szczepienia, możemy dać napęd dla ruchów antyszczepionkowych. Od pierwszego tragicznego wypadku możemy mieć z tym kłopoty. To wszystko wymaga bardzo dobrej organizacji. Uważam, że więcej osób powinno móc się szczepić, jeżeli będzie chciało, ale kwalifikować do szczepienia powinien lekarz, albo powinno to się odbywać pod nadzorem lekarza. Jestem dosyć sceptycznie nastawiony do takich pomysłów "ad hoc" pandemicznych, bo one rzeczywiście są "ad hoc". Jeżeli coś arbitralnie zrobimy i nakażemy, to niekoniecznie musi się to stać i funkcjonować dobrze. Ja bym chciał, żeby to funkcjonowało dobrze i jeszcze raz powtórzę, nie odbieram wiedzy innym pracownikom ochrony zdrowia, tylko oni nie mają praktyki. Wyobraża sobie pani jak będzie wyglądało szczepienie w aptece? Nie wyobrażam sobie... - No właśnie, ja też sobie nie wyobrażam i to jest właściwa odpowiedź. A miejsca pracy? - Przy szczepieniach trzeba mieć zestaw przeciwwstrząsowy, trzeba mieć różnego rodzaju leki. To będzie po stronie dyrektorów zakładów pracy. Ja nie wiem, czy dyrektorzy zakładów pracy będą tacy chętni do tego, żeby to organizować i brać sobie to wszystko na głowę. Tym bardziej, że będą szczepienia populacyjne. Nie przypuszczam, żebyśmy mieli tutaj nagle boom, jeżeli chodzi o pracowników. Poza tym, kto tam będzie szczepił? Jeżeli ktoś zatrudni lekarza, to w porządku. Natomiast, jeżeli ktoś zatrudni studenta medycyny, no to już gorzej. Wydaje mi się, że my, jako społeczeństwo, nie jesteśmy do końca przygotowani do tego. Jeszcze raz powtórzę, nie chcę bić w środowisko, ani nie chcę walić w proces, który ma usprawnić szczepienia, bo jestem jak najbardziej za tym i uważam, że trzeba to zrobić bezwzględnie, ale nie wszystko jest takie proste. Diabeł tkwi w szczegółach i możemy mieć problem od pierwszego spektakularnego wypadku, który może się zdarzyć przy kwalifikacji do szczepienia. Co pana zdaniem można zrobić, żeby usprawnić system szczepień w inny sposób? - Na pewno trzeba zwiększyć liczbę punktów szczepień, dać do szpitali węzłowych i do dużych punktów szczepionkę, która musi krócej leżeć, a do punktów takich jak gabinety POZ dać szczepionki, które będą mogły być dłużej przechowywane. Następna sprawa, trzeba odczarować na szybko AstraZenecę, bo ludzie nie chcą się szczepić tą szczepionką, albo nieliczni chcą się szczepić tą szczepionką. Uważam, że potrzebne jest jak najwięcej kampanii na rzecz właściwego rozumienia spraw dotyczących tej szczepionki, bo wokół niej jest bardzo dużo złej prasy i problemów. Jest pan optymistą czy pesymistą, jeżeli chodzi o rozwój epidemii w Polsce? - Trudno być optymistą. Patrzymy na to, co się dzieje, jako na wyraz naszej przegranej z koronawirusem przy takiej liczbie zgonów i przy takiej dużej liczbie zakażeń. Niezależnie od tego docelowo jestem optymistą. Pytanie brzmi jednak, jakim kosztem my wygramy z koronawirusem? Jako realista na dzisiaj widzę dramatyzm tej sytuacji, przede wszystkim bardzo dużą liczbę zgonów pacjentów covidowych i niecovidowych. Kiedy pana zdaniem sytuacja ulegnie poprawie, biorąc pod uwagę trzecią falę zakażeń? - To wszystko zależy tak naprawdę od nas. Trudno wyrokować, bo do tego blendera wrzucamy tyle danych i tyle składników, które się mieszają. 80 proc. zależy od naszej odpowiedzialności i od naszych zachowań. Tu jest naprawdę bardzo duże pole do nadrobienia i upatrywałbym tu największych rezerw. Druga rzecz to oczywiście postępujący proces szczepień. Prognozowałem szczyt trzeciej fali w Polsce na 25 marca. Obym się nie pomylił. Jednak są też takie symulacje, które mówią, że przy niewłaściwym przestrzeganiu prawa, przy braku zaostrzenia przepisów, będziemy mieli 40 tys. zakażonych hospitalizowanych. Najgorsze liczby to zgony, hospitalizacje i respiratory. Jest pan zwolennikiem zwiększenia obostrzeń? - Jestem zwolennikiem krótkich, intensywnych lockdownów, po których wychodzilibyśmy z dużo wyższą kulturą epidemiczną, z zarysowanym projektem dla państwa, z jasnym komunikatem dla obywateli, dla poszczególnych branż. Moim zdaniem obecnie jest to pełzający lockdown. Oczywiście co do kierunku nie mam żadnych zastrzeżeń, on jest zasadny, ale moim zdaniem tempo tego lockdownu jest wolne. Wolałbym, żeby było intensywniejsze i krótsze. Mam wrażenie, że może to przyniosłoby większy efekt i że powinniśmy się po prostu na trzy tygodnie zamknąć. Czy teraz jest na to czas? No zawsze jest czas, jeżeli będą wysokie wskaźniki epidemii, to być może tak się zresztą stanie, rząd też tego nie wyklucza. Natomiast moim zdaniem można było to zrobić jesienią i można to było zrobić teraz w tej fali - która trochę niespodziewanie jest bardzo wysoka - nieco wcześniej. Kiedy pana zdaniem mamy szansę zwalczyć pandemię? - To zależy wszystko od tego, co rozumiemy przez pandemię. Bo jeżeli rozumiemy przez nią tą rzeczywistość, którą widzimy dzisiaj, to jest szansa - przy dużej ilości szczepień - że to się skończy za pół roku. Natomiast jeżeli patrzymy na to z perspektywy całego świata, to endemia niewątpliwie zostanie z nami jako rzecz pocovidowa, bo endemia to jest mała pandemia z małą liczbą zgonów stałych co roku. Ale to już nie będzie pandemia. Rozmawiała Dominika Pietrzyk Darmowy program - rozlicz PIT 2020