W ostatnich tygodniach obserwujemy w Europie i w Polsce tendencję wzrostową krzywej zakażeń koronawirusem. Jednocześnie krzywa pokazująca liczbę zgonów w wyniku COVID-19 utrzymuje się na podobnym poziomie, co wiosną. Dla przykładu w Polsce w czwartek (24 września) odnotowano najwyższy dobowy wzrost liczby zakażonych od początku pandemii (1136), a jednocześnie liczba zgonów wyniosła 25 i krzywa obrazująca liczby zgonów z kolejnych dni pozostaje wypłaszczona od pierwszych miesięcy pandemii. - Wszystko zależy od grupy, na którą się patrzy. Ryzyko nie jest takie samo dla wszystkich i zależy od stanu zdrowia i wieku. Osoby młode z reguły przechodzą COVID-19 łagodnie, choć są wyjątki. Mimo tego, że ostatnie dni pokazują rosnącą liczbę zakażeń, to wskaźnik medykalizacji, czyli informacja, ile osób znajduje się w szpitalach, czy pod respiratorami, nie zmienia się w sposób istotny od wielu tygodni - wyjaśnia obecną sytuację w rozmowie z Interią rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego Jan Bondar. Prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska z Katedry Wirusologii i Immunologii Instytutu Nauk Biologicznych UMCS zwraca uwagę, że ta dysproporcja może wynikać ze zmian, jakie zaszły w samym wirusie. Jak wyjaśnia, w Polsce mamy do czynienia obecnie z pięcioma odmianami koronawirusa, które nie różnią się od siebie na tyle, by miało to wpływ na nasilenie objawów choroby. Zmieniła się zdolność przenoszenia patogenu. SARS-CoV-2 rozprzestrzenia się łatwiej i skuteczniej niż jeszcze kilka miesięcy temu. Wirus atakuje teraz młodych - W tej chwili wirus częściej atakuje dzieci i ludzi młodych, którzy stanowią 70 proc. przypadków. Wśród nich dominuje brak objawów choroby lub są one bardzo skąpe. Rozpoczął się rok szkolny i młodsze dzieci mają więcej okazji do kontaktu i przekazywania wirusa, którym mogą następnie zakazić dorosłych, rodziców i dziadków. To, że mamy zdecydowanie więcej zakażeń przy podobnym co wiosną poziomie zgonów związane jest z większą zdolnością wirusa do przenoszenia wśród ludzi (zwiększenie zakaźności) bez zmiany swoich właściwości chorobotwórczych - wyjaśnia prof. Szuster-Ciesielska. - Z drugiej strony nowe regulacje wprowadzone w Polsce dotyczące badania tylko osób z objawami (gorączka, kaszel) powodują, że zwiększa się wykrywalność wirusa przy niższej liczbie testów (obecnie liczba ta oscyluje w granicach 15-18 tys. dziennie). Nie diagnozuje się już osób kierowanych na kwarantannę czy izolację albo osób z kontaktu. W krajach, gdzie przeprowadza się ogromną liczbę testów, wykrywanych jest znacznie więcej przypadków zakażeń. Na tej podstawie mogę stwierdzić, że w Polsce realnie jest przynajmniej pięciokrotnie wyższa liczba zakażonych - dodaje. Ministerstwo Zdrowia, przygotowując się do potencjalnej jesiennej fali zachorowań, zmieniło niedawno strategię walki z epidemią. Jak wyjaśnia Jan Bondar: - Nowa strategia jest taka, by się koncentrować na testowaniu przypadków objawowych oraz wszystkich tych grup, w których koronawirus jest większym zagrożeniem, np. niektóre grupy pacjentów. Testuje się również wszystkie osoby, które są przyjmowane do Zakładów Opiekuńczo Leczniczych i Domów Pomocy Społecznej, czyli do placówek, gdzie przebywają osoby starsze i schorowane, które są szczególnie narażone. Oczywiście warto też powiedzieć, że operujemy w tym momencie na statystyce i w każdej grupie mogą się znaleźć wyjątki - stwierdza Bondar. - Działanie punktowe, podział na powiaty żółte i zielone, jest skuteczny i nie ma w tej chwili mowy o powrocie do lockdownu, przynajmniej jeśli chodzi o Polskę. Musimy jednak pamiętać, że sezon grypowy jeszcze przed nami. Ogromnym wyzwaniem będzie funkcjonowanie całej opieki zdrowotnej. Dostępność do usług medycznych przez wiele miesięcy była ograniczona. Teraz trzeba nadrabiać zaległości - dodaje. Mimo zmian w strategii walki z koronawirusem, trudno nie zauważyć, że krzywa pokazująca liczbę wykrytych i potwierdzonych badaniami przypadków zakażenia nadal rośnie. Rzecznik GiS studzi jednak emocje. - Nie należy się ekscytować za bardzo liczbą dodatnich przypadków. Pamiętajmy, że dodatni wynik testu PCR nie świadczy o chorobie. Najbardziej trafne byłoby określenie "pacjenci zidentyfikowani jako zakażeni". To służy działaniom epidemiologicznym, temu, by ewentualnych zakażonych odizolować od reszty społeczeństwa. Trzymamy rękę na pulsie. Sytuacja w Polsce jest dobra, ale pamiętajmy , że mówimy o bardzo dynamicznym układzie. Sama sytuacja, jak i przedsięwzięte środki mogą się zmieniać - twierdzi Bondar. Co groźniejsze? Koronawirus czy grypa? Powoli wchodzimy w okres, który rokrocznie wiąże się wzrostem liczby zachorowań na różne infekcje, w tym na grypę. Jan Bondar, zapytany o to, czy według przewidywań GiS obecny reżim sanitarny wpłynie jakoś na te statystyki, nie ma wątpliwości. Stosowanie ograniczeń związanych z koronawirusem służy całej populacji, bo zmniejsza ryzyko zakażenia także innymi wirusami, których w sezonie krąży wokół nas przynajmniej kilkadziesiąt, z grypą na czele. - W tej chwili zakończył się sezon grypowy na półkuli południowej i wszystkie działania sanitarne przełożyły się tam na mniejszą liczbę przypadków grypy, a co za tym idzie powikłań i zgonów. U nich we wrześniu sezon grypowy się kończy, a u nas dopiero zaczyna. Eksperci jeszcze długo będą się spierać na temat rzeczywistego wskaźnika śmiertelności i porównywania grypy do koronawirusa. Obie choroby potrafią być groźne, choć dla nieco innych grup - podkreśla. - W niektórych grupach ludności, na przykład wśród dzieci, grypa typu A jest groźniejsza niż COVID - dodaje. Rzecznik GiS zauważa, że pojawia się wiele teorii odnośnie tego, z czego wynika niska liczba zgonów z powodu COVID-19 w Polsce w porównaniu do liczby wykrytych przypadków. - Statystycznie w Polsce i w innych krajach regionu (m.in. na Słowacji, w Czechach, czy na obszarze byłego NRD) przebieg choroby jest lżejszy niż w Hiszpanii czy we Włoszech. Są różne hipotezy, które próbują wyjaśnić, z czego to wynika. Jedna z nich mówi o szczepieniu przeciw gruźlicy, inna wspomina o czynnikach genetycznych właściwych dla krajów w naszym regionie - stwierdza. - Mnie najbliżej do tej, która mówi, że jesteśmy częściej narażeni na różne infekcje w sezonie jesiennym, w tym również na inne koronawirusy i dlatego w naszej populacji mogą być jakieś mechanizmy odporności, dzięki którym część populacji przechodzi to zakażenie lżej, czy w ogóle nie choruje. Podkreślam jednak, że to wszystko są hipotezy, które jeszcze będą przedmiotem badań naukowych. A najprostsze wytłumaczenie jest stricte demograficzne - im młodsza populacja, tym mniej ciężkich przypadków - dodaje. Czy mamy szansę pozbyć się koronawirusa? Rzecznik GiS mówi, że w społeczeństwie obserwujemy podział na dwie wyraźne grupy - "covidian" i "antycovidian". Jak wyjaśnia, niektórzy odczuwają nieuzasadniony, wręcz paniczny lęk przed wirusem. Inni zupełnie kwestionują zagrożenie. Żadna z tych postaw nie jest właściwa. COVID-19 to stosunkowo młoda choroba, do istnienia której nie zdążyliśmy jeszcze w pełni przywyknąć. Stosujemy niespotykane dotąd rygory sanitarne w celu powstrzymania rozprzestrzeniania się wirusa, który ją wywołuje. Prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska nie ma jednak wątpliwości. Całkowite wyeliminowanie jej jest niemożliwe. - Mamy wiele wirusów, które świetnie zaadoptowały się do człowieka i z nim pozostały. Przykładem są takie choroby jak odra, różyczka czy świnka, które pomimo szczepień wciąż są z nami obecne. Jedyną chorobą, którą udało się skutecznie wyeliminować wskutek globalnego szczepienia, jest ospa prawdziwa. Jesteśmy też bardzo blisko eradykacji poliomyelitis. Uważam, że wirus SARS-CoV-2 już z nami pozostanie. Oczywiście do czasu wprowadzenia szczepionki powinniśmy się chronić jak najlepiej, dokładnie przestrzegając zasad dystansu i higieny (przy okazji możemy zmniejszyć zachorowalność na grypę) - mówi w rozmowie z Interią. Kiedy będzie dostępna szczepionka na koronawirusa? Niestety od stworzenia szczepionki dzieli nas jeszcze długa droga. Zespoły badawcze, opracowujące jej formułę, pracują obecnie pod dużą presją zarówno ze strony opinii publicznej, jak i rządów poszczególnych państw. Zanim jednak szczepionka zostanie wprowadzona na rynek, musi mieć udokumentowaną skuteczność i bezpieczeństwo. W normalnym trybie takie badania mogą trwać nawet do 10 lat. - Jak w przypadku innych leków, również szczepionka może niekiedy wywoływać objawy uboczne pojawiające się z różną częstotliwością. Aby to ustalić, konieczne są kolejne fazy badań klinicznych, które pozwolą na wykrycie rzadko i bardzo rzadko pojawiających się działań niepożądanych, a to możliwe jest tylko w przypadku zaangażowania do badań ogromnej liczby ochotników - wyjaśnia prof. Szuster-Ciesielska. - Jeśli zbadanych zostaje 100 czy 200 osób, pewne zmiany, które rzadko się ujawniają, mogą nie zostać wychwycone. Dopiero, gdy bada się kilkanaście, czy kilkadziesiąt tysięcy osób, można niepożądane zmiany zauważyć i to nawet po dłuższym okresie czasu. Stąd badania nad bezpieczeństwem szczepionki wymagają czasu i nic nie można zrobić, żeby je przyspieszyć - dodaje. Niedawno światowy sukces w kwestii wynalezienia szczepionki na koronawirusa odtrąbiła Rosja, ogłaszając że jest pierwszym krajem, który ją wyprodukował i wprowadził do obiegu. Zapytana o to, czy rekomendowałaby wakcynację takim specyfikiem, wirusolog nie ma najmniejszych wątpliwości. - Absolutnie! - stwierdza wprost. - Co prawda Rosjanie opublikowali wyniki badań, jednak zachodni naukowcy natychmiast podważyli ich rzetelność. Przede wszystkim nie było grupy kontrolnej, więc nie ma do czego odnieść wyników, jakie otrzymano u osób, które były szczepione. Ponadto średnia wieku osób szczepionych wynosiła 27 lat. Nie jest to grupa reprezentatywna. Wiadomo, że u osób starszych odpowiedź układu odpornościowego jest na ogół słabsza, a to oni przede wszystkim powinni być adresatami szczepionki. Zatem należało sprawdzić działanie szczepionki w różnych grupach wiekowych. Według mnie szczepionka ta jest nadal na etapie eksperymentalnym - podsumowuje. To, że wirusy mutują, jest naturalnym zjawiskiem. Także SARS-CoV-2 ma już kilka odmian. - Należy mieć nadzieję, że wirus nie zmieni się na tyle, aby powodować cięższy przebieg choroby i większą liczbę zgonów - podkreśla prof. Szuster-Ciesielska.