"Z powodu braku środków ochronnych odwoływane są planowe przyjęcia w szpitalach. Tak zrobił m.in. warszawski szpital na Banacha" - informuje dziennik. Dyrektor Centralnego Szpitala Klinicznego w Warszawie powiedział, że o środki ochronne placówka walczy każdego dnia. Według gazety, Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu "odcięto od świata". "Czynne jest jedno wejście, którego pilnuje policja i ochrona. Pracownicy są legitymowani, wszystkim jest mierzona temperatura. Jedna osoba zakażona może spowodować ewakuację całej placówki. Przez węzeł radiowy nadawane są apele, żeby pracownicy unikali korzystania z komunikacji miejskiej i spotkań w większym gronie oraz żeby wymieniać regularnie maseczki, fartuch, sprzęt i nie oszczędzać go" - czytamy. Poważne niedobory "Informacje o poważnych niedoborach płyną ze wszystkich placówek, z mniejszych i większych miejscowości" - informuje "DGP" i przytacza takie relacje lekarzy: "NPL, POZ, Warszawa - są tylko maseczki chirurgiczne i antyseptyki. Maseczek z filtrem w ogóle nie ma, jednorazowych fartuchów również. Nie ma też izolatki". "Maseczki są wydzielane przed operacją, na oddziale nie ma, dostarczyli do szpitala znacznie mniej niż było zamówione. Brak płynów na salach". Aktualizowane na bieżąco informacje o liczbie zachorowań i zgonów oraz o ich rozmieszczeniu geograficznym możecie sprawdzić TUTAJ. Z informacji "DGP" wynika, że trwają rozmowy z polskimi producentami maseczek, a niektóre szpitale biorą sprawy w swoje ręce, jak w Radomiu, gdzie zlecono szycie maseczek, albo w Szpitalu Uniwersyteckim im. Karola Marcinkowskiego w Zielonej Górze, który zatrudnił szwaczki na miejscu. "Na jedną osobę w ciągu dnia potrzebujemy ośmiu kompletów odzieży ochronnej. Teraz, kiedy na oddział zgłasza się ok. 20 pacjentów, środków nam starcza. Jednak kiedy zacznie się ich pojawiać 50-100 dziennie, nasze zapasy się w mig wyczerpią" - powiedział dziennikowi pracownik biura zarządu szpitala, w którym działa oddział zakaźny. Obawy lekarzy "W sytuacji braku środków ochrony lekarze się buntują. Niektórzy deklarują, że nie będą dotykać pacjentów bez właściwego zabezpieczenia" - czytamy. "Jestem w wieku przedemerytalnym i w grupie ryzyka. Otrzymałam informacje, że po przekształceniu szpitala w zakaźny mogę zostać wezwana do pracy przy chorych. Mam obawy. Wiem, że są problemy z dostępem do środków ochrony" - powiedziała gazecie jedna z lekarek pracująca w szpitalu przy ul. Wołoskiej w Warszawie.