W sobotę odnotowano 775 nowych przypadków koronawirusa. By je wykryć, wykonano 62 tys. testów, a odsetek pozytywnych wyniósł 1,2 proc. Powołując się na te dane, prowadzący Piotr Witwicki zapytał dr. Szułdrzyńskiego, na jakim etapie epidemii jesteśmy. - Udało się zdusić trzecią falę, obostrzenia przyniosły skutek. Możemy cieszyć się z wolności, ale pamiętajmy, że koronawirus krąży wokół nas - odpowiedział ekspert. Jak przypomniał, są kraje, w których liczba nowych przypadków jest "bardzo wysoka". Jako przykład podał Szwecję, dodając, że wśród "zwolenników teorii spiskowych" to państwo miało osiągnąć sukces, bo nie wprowadziło surowych obostrzeń. "Nie ma skutecznego leku eliminującego koronawirusa" - Restrykcji tam nie było i teraz w Szwecji jest o wiele więcej zakażeń niż w Polsce. Nie wprowadziła ich i teraz ma o wiele więcej zakażeń niż Polska. Tempo spadku liczby przypadków w Szwecji jest bardzo powolne, co sprawia, iż w Europie jest tam najwięcej przypadków w przeliczeniu na liczbę mieszkańców - mówił Szułdrzyński. W jego opinii, musimy się zaszczepić, by nowe obostrzenia nie były konieczne. Zapytany, czy pokonaliśmy pandemię, odparł: - Na to za wcześnie. Mamy skłonność wierzyć w to, co chcemy. - Nie ma skutecznego leku umiejącego wyeliminować wirusa ze społeczeństwa. SARS-CoV-2 mogą powstrzymać szczepienia i odporność u znaczącej liczby społeczeństwa. Wtedy odetchniemy z ulgą. Wirus zaskoczył nas nie raz, a kategoryczne prognozy wystawiły nas może nie na pośmiewisko, ale wątpliwości, co wiemy na jego temat - przypomniał członek Rady Medycznej. Piotr Witwicki zauważył, że mimo apeli naukowców, debat oraz zgodności ekspertów ws. skuteczności szczepień, preparaty przyjęło na razie 13,5 mln osób. "Zaprzeczają istnieniu pandemii" - Ludzie, nie szczepiąc się, zaprzeczają istnieniu pandemii. Nasza psychika działa tak, że jeśli jesteśmy czymś zmęczeni, przestajemy przyjmować to do wiadomości - odpowiedział. Jak przypomniał ekspert, "w szczycie III fali chciało się zaszczepić 70 proc. społeczeństwa". - Sama deklaracja jednak nie wystarcza, trzeba zamknąć za sobą drzwi i pomaszerować do punktu szczepień - uznał. Ocenił także, że dużą rolę w promowaniu szczepień mają pracodawcy. - To widać w wielu miejscach. Kryzys związany z lockdownem uderzył przede wszystkim w przedsiębiorców. Oni doskonale zdają sobie sprawę z kosztów kolejnych obostrzeń i nie będą chcieli dopuścić do wprowadzenia ich kolejny raz. Mam nadzieję, że w granicach prawa namówią do szczepień - mówił w "Gościu Wydarzeń". Szułdrzyński wymienił, że profitami dla zatrudnionych mogłoby być np. możliwość wzięcia dnia wolnego, by dojechać na szczepienie, a także, by zaprowadzić do punktów szczepień swoje dzieci. "Krzyki o wolność" - Być może ludzie nie mają kiedy przyjąć preparatu przeciw COVID-19. Liczba terminów w dni wolne od pracy jest znacznie mniejsza - spostrzegł gość Polsat News. Piotr Witwicki zapytał, czy szczepienia przeciw koronawirusowi powinny być obowiązkowe. Szułdrzyński odparł, że tak. - Jeśli są obowiązkowe przeciwko gruźlicy to dlaczego nie przeciw COVID-19? Koronawirus jest znacznie groźniejszy dla ludzkości. Gdy szczepienia dotyczą naszych dzieci to większość ludzi nie protestuje. Kiedy chodzi o dorosłych, pojawiają się krzyki "o wolności" - uzasadniał członek Rady Medycznej. Jak przypomniał, gdy wprowadzano obowiązek zapinania pasów podczas jazdy samochodem, "pewien widowiskowy polityk mówił, że to odbiera mu wolność". Nawiązał w ten sposób do poglądów Janusza Korwin-Mikkego. - Wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność naszych współobywateli. Jeśli staję się zagrożeniem dla otoczenia, to moja wolność powinna być ograniczona - stwierdził dr Szułdrzyński. Następnie potwierdził, że Rada Medyczna nie zajmowała się nałożeniem obowiązku zaszczepienia się przeciw COVID-19. - Dużą szansę (na zwalczenie pandemii) dadzą szczepienia młodych ludzi. Na razie mamy czas na wykorzystanie metod "pokojowych", ale niewykluczone, że za ich pomocą możemy nie osiągnąć niezbędnego poziomu odporności przy starciu z mutacjami o większej zakażalności - przestrzegł specjalista. "Szansa na nagrody po zaszczepieniu się jest większa niż w totolotku" Dopytany, czy ogólną postawę Polaków mogą zmienić systemy zachęt, takie jak ogłoszona przez Michała Dworczyka "loteria szczepionkowa", uznał, że tak. - Być może do szczepienia pójdzie taka liczba osób, jaka gra w totolotka. Szansa na wygranie nagrody za zaszczepienie się jest dużo większa niż w Lotto - dodał. Jego zdaniem, za rok czy dwa - w zależności od czasu, w jakim będą działały obecne preparaty - będą kolejne serie "przypominających" szczepień przeciw SARS-CoV-2. - Na nie trzeba będzie chodzić. Czy jakieś zachęcające rozwiązania zostaną na stałe, to się zobaczy - powiedział Konstanty Szułdrzyński. Gość "Wydarzeń" mówił też o tzw. wariancie wietnamskim, o którego istnieniu powiadomili w sobotę eksperci z tamtego państwa. Ta mutacja łączy w sobie cechy odmiany brytyjskiej i indyjskiej i odpowiada za podwojenie liczby zakażeń w ciągu miesiąca. - Póki co, nie wiadomo, by powstawały wirusy wymykające się odporności po szczepieniu. Jak będzie wyglądał wariant wietnamski, trudno powiedzieć. To pytanie do karykaturzystów, jak przedstawić skrzyżowanie Brytyjczyka z Wietnamczykiem - mówił. Jednocześnie przyznał, że ta odmiana będzie charakteryzowała się dużą zakażalnością. Dodał, że wariant indyjski, szerzący się np. w Wielkiej Brytanii, na pewno dotrze do Polski i wyprze dominującą obecnie mutację brytyjską. Według niego, w naszym kraju pojawi się także IV fala epidemii. - Jej wielkość będzie zależała od tego, ile osób się zaszczepi i jak bardzo agresywny będzie wirus. Jeśli szczepienia pójdą zgodnie z planem, uda się zaszczepić młodzież, efekt powrotu do szkół nie będzie tak ciężki, jak w zeszłym roku, a wzrastająca liczba nowych przypadków nie sparaliżuje systemu ochrony zdrowia - przekazał Szułdrzyński.