W piątek posłowie Konfederacji Janusz Korwin-Mikke i Grzegorz Braun poinformowali, że złożyli wniosek do ABW o sprawdzenie powiązań członków Rady Medycznej przy premierze z firmami farmaceutycznymi. - Skoro minister zdrowia przez półtora roku nie jest w stanie się dowiedzieć, czy ludzie, którzy mu doradzają, są w takim konflikcie, czy nie, czy są rzecznikami interesów, lobbystami, akwizytorami pracującymi na korzyść koncernów farmaceutycznych, skoro prokuratura w tej sprawie pozostaje bierna, skoro administracja wojewódzka i centralna nie działają, to czas na działanie ABW - ocenił Braun. "Ruchy służące osłabieniu jakichkolwiek rekomendacji Rady Medycznej" Członek Rady Medycznej przy premierze, kierownik Katedry i Zakładu Profilaktyki Zdrowotnej Wydziału Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu prof. dr hab. Jacek Wysocki podkreślił, że obecnie należy się skupić na sposobach opanowania pandemii, a wniosek posłów Konfederacji określił jako niezrozumiały. - Moim zdaniem są to ruchy służące osłabieniu jakichkolwiek rekomendacji Rady Medycznej, notabene słabo przestrzeganych. Chodzi o podważenie opinii tego ciała, to jest chyba jedyny cel - ocenił. Zaznaczył, że istotny konflikt interesów wystąpiłby, gdyby Rada Medyczna np. decydowała o zakupie szczepionek, czy wyborze konkretnych preparatów. - Ale nigdy tego typu decyzje nie opierały się na opinii Rady Medycznej. Jej członkowie zastanawiają się nad zupełnie innymi rzeczami, takimi jak sprawy opanowania pandemii - podkreślił. Prof. Wysocki zaznaczył, że do momentu wprowadzenia w Polsce szczepionek przeciw COVID-19 nie prowadzono dyskusji, czy je kupić, czy nie. - Opiniowaliśmy kolejność szczepień, a to nie miało żadnego wpływu na liczbę kupionych dawek, rodzaj kupionych szczepionek, więc - moim zdaniem - to podejrzenie o konflikcie interesów jest zupełnie nietrafione - ocenił ekspert. - Pracując naukowo nad szczepieniami trudno być zupełnie odciętym od firm farmaceutycznych, bo w tej sferze przeprowadza się wiele badań klinicznych, ocen, ekspertyz, których nie robi się dla jednego czy dwóch przedsiębiorstw, tylko dla wielu firm - wskazał. Dodał, że ze względów etycznych taka współpraca jest ujawniana np. przez autorów artykułów medycznych czy prelegentów konferencji naukowych. - To nie jest tajemnica - podkreślił. Sprawa sprawdzania tzw. paszportów covidowych Pytany o to, dlaczego razem z 11. innymi doradcami z Rady Medycznej poparł wystosowany do prezydenta i rządu list otwarty członków Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych postulujący m.in. ograniczenie dostępu osób niemających certyfikatu covidowego do miejsc publicznych w zamkniętych przestrzeniach prof. Wysocki podkreślił, że był to wynik swoistej bezsilności. - Mamy wątpliwości, czy ktoś nas w rządzie słucha - przyznał. - Z jednej strony zarzuca się nam kontakty z firmami farmaceutycznymi, a z drugiej strony w środowisku lekarskim słyszymy opinie, że jesteśmy - jako Rada Medyczna - nieskuteczni. Nasze opinie, które są publikowane na rządowej stronie, pewnie mało kto czyta. W podpisaniu się pod tym apelem chodziło o pokazanie naszego stanowiska sprowadzonego do czterech głównych punktów. Oczekiwaliśmy podjęcia takich działań, które pozwolą cokolwiek osiągnąć w walce z pandemią - wyjaśnił naukowiec. Według lekarza dyskusje na temat limitów dostępności miejsc np. w kinach na poziomie 30 czy 50 proc. niewiele wnoszą, bo nikt nie sprawdza stosowania się do tego typu obostrzeń. - Te zalecenia są "niewykonywalne". Dlatego m.in. powstał ten protest - zaznaczył. - Zestawienie naszego protestu i informacji, jakie później pojawiły się na konferencji prasowej ministra zdrowia Adama Niedzielskiego dotyczącej nowych obostrzeń jasno pokazuje, że te decyzje nie wynikały z rekomendacji Rady Medycznej. Czego innego oczekiwała grupa doradców, a co innego zrobiono - podkreślił prof. Wysocki. Naukowiec przypomniał, że lockdown z wiosny 2020 r. spowodowany był nieprzygotowaniem służby zdrowia do przyjęcia dużej liczby chorych oraz brakiem dostępnych szczepionek przeciw COVID-19. - Teraz mamy inną sytuację, bo szczepienia wykazały generalnie swoją skuteczność, więc jest moment, w którym nie trzeba stosować dużego lockdownu, ale trzeba podnieść odporność populacji m.in. poprzez szczepienia - zaznaczył. - Przy tak wysokiej zaraźliwości, jaką ma wariant Delta wiemy, że poziom zaszczepienia społeczeństwa przekraczający nieco ponad 50 proc. nie wystarczy do zatrzymania pandemii - podkreślił. Obowiązkowe szczepienia? Lekarz zaznaczył, że według niego wprowadzenie obowiązkowych szczepień poza wskazanymi przez ministerstwo zdrowia grupami zawodowymi - nauczycielami, medykami i służbami mundurowymi - byłoby trudne do wyegzekwowania. - Jakie sankcje można by wyciągnąć wobec 50-latka pracującego w domu? Oczywiście, może być grzywna, ale w Polsce nie możemy wprowadzić nawet sprawdzenia przez pracodawców stanu zaszczepienia pracowników" - powiedział. Ocenił, że oficjalne dane dotyczące liczby dziennych zakażeń na poziomie 27-28 tys. mogą być zaniżone przez przypadki osób, które mają lekkie objawy choroby, ale np. z obawy przed izolacją domową nie poddają się testom na obecność koronawirusa. - Natomiast stopień wypełniania szpitali, liczba zajętych respiratorów czy zgonów, to są liczby, z którymi trudno dyskutować - zaznaczył. - Czwarta fala zakażeń jest inna, niż poprzednie. Teraz, ponieważ połowa populacji jest zaszczepiona, ta fala jest trochę spłaszczona. Ale jeżeli przy połowie zaszczepionych mamy, jeśli dane nie odbiegają od rzeczywistości, dzienne liczby zakażonych rzędu 26-28 tys., to sytuacja naprawdę jest niedobra, a co naprawdę nas przeraża, to liczby zgonów - podkreślił. Ekspert zwrócił też uwagę na przeciążenie systemu ochrony zdrowia i konieczność przekształcania kolejnych oddziałów szpitalnych w covidowe. - Pacjenci covidowi dostają miejsce do leczenia, ale inni pacjenci je tracą - powiedział. Ocenił, że w Polsce ciągle zmagamy się ze zjawiskiem małej dyscypliny społecznej. - Ludzie nie zachowują dystansu społecznego, maseczki w miejscach publicznych nosi tylko część osób, a część nosi je nieprawidłowo - powiedział lekarz. Ocenił, że nakazywanie pracownikom regularnego testowania się na obecność SARS-CoV-2 mogłoby wpłynąć na wzrost zaszczepienia populacji. - To jest jakiś krok do przodu. Ale my się ciągle zmagamy z bardziej ogólnym problemem. Jeżeli dotyka nas takie nieszczęście, jak pandemia, to albo społeczeństwo będzie bardzo solidarne i będzie walczyć wspólnie z pokonaniem epidemii, albo będziemy mieli samowolę, dominację domniemanej wolności ludzi i będziemy się zmagać z koronawirusem nie wiadomo jak długo, by na końcu policzyć, ile tysięcy osób zmarło. To jest kwestia wyboru - podsumował.