Dziennik podkreśla, że nie wiadomo, dlaczego Lombardia na północy Włoch została tak gwałtownie zaatakowana przez wirusa i z jakiego powodu wskaźnik śmiertelności na COVID-19 jest tam wyjątkowo wysoki. Najnowszy bilans z tego regionu to 3095 zmarłych osób zakażonych i 25 tysięcy oficjalnie potwierdzonych przypadków. Gazeta analizując dane zwraca uwagę na ogromne różnice między przebiegiem epidemii w tym regionie i pobliskiej Wenecji Euganejskiej, również dotkniętej jednocześnie przez falę zachorowań i zgonów. Podczas gdy w Wenecji Euganejskiej wskaźnik osób zakażonych wynosi 36 na 100 tysięcy mieszkańców, a odsetek hospitalizowanych prawie 10, w Lombardii jest 90 zakażonych na 100 tysięcy mieszkańców, zaś wskaźnik osób w szpitalach - 56. Ale jeszcze większe wrażenie, zaznacza dziennik, robi porównanie wskaźnika śmiertelności na 100 tys. osób: 9,6 w Lombardii i 1,1 w Wenecji Euganejskiej. Zdaniem dyrektor laboratorium mikrobiologii klinicznej i wirusologii mediolańskiego szpitala Sacco Marii Rity Gismondo wirus mógł ulec mutacji i w regionie tym "ma miejsce coś dziwnego". "Dzieje się coś, czego nie rozumiemy" Wirusulog Ilaria Capua, wykładająca obecnie na uniwersytecie na Florydzie wypowiedziała się w podobnym tonie: "W Lombardii dzieje się coś, czego nie rozumiemy". Jej zdaniem wirus jest tam wyjątkowo agresywny, na co nie ma wyjaśnienia. "Hipotezy mogą być różne, a jedna z nich jest taka, że wirus mógł ulec mutacji"- dodała. Zaapelowała do naukowców o zjednoczenie wysiłków, by zrozumieć i wyjaśnić to zjawisko. Włoski dziennik odnotowuje też hipotezę, jaką przedstawił wirusolog z Mediolanu Fabrizio Pregliasco. Przytoczył on opinie o tym, że liczba faktycznych zakażeń w Lombardii jest dalece niedoszacowana i może być nawet 10 razy wyższa od faktycznej. To tłumaczyłoby jego zdaniem wysoki wskaźnik śmiertelności, bo przy znacznie wyższym bilansie pozytywnych przypadków zbliżyłby się on do tego z Wenecji Euganejskiej. Ale problem polega na tym - zaznacza "Corriere della Sera" - że w Lombardii, a zwłaszcza w Mediolanie testy na obecność koronawirusa wykonywane są tylko osobom z objawami choroby, tymczasem są też zakażeni bez symptomów, bądź tylko z lekkimi dolegliwościami, którzy nie są uwzględniani w oficjalnych rejestrach. Dlatego wielu ekspertów apeluje o masowe przeprowadzanie testów, podobnie jak Światowa Organizacja Zdrowia - przypomina gazeta. Inni specjaliści, cytowani na jej łamach, twierdzą zaś, że takie badania na bardzo szeroką skalę nie stanowią żadnej gwarancji, bo osoba, u której wynik był negatywny, po 12 godzinach może okazać się już zakażona. Poza tym, argumentują, testów nie można robić bez końca. Z Rzymu Sylwia Wysocka (PAP)