Wszystko zaczęło się 24 stycznia 2020 roku. Tego dnia do Szwecji przyleciała kobieta, która wracała do kraju z chińskiego Wuhanu, wówczas jeszcze miasta anonimowego dla większości mieszkańców globu. Początkowo nie odczuwała żadnych dolegliwości, ale gdy jej stan zaczął się gwałtownie pogarszać, zgłosiła podejrzenie zakażenia koronawirusem i trafiła do izolatki. Testy wykazały obecność COVID-19 i tym samym w Szwecji pojawił się pierwszy oficjalnie stwierdzony przypadek zakażenia. Wtedy jeszcze nie bito na alarm zwłaszcza, że przebadano kilkudziesięciu innych podróżnych wracających z Chin. U żadnego nie wykryto wirusa. Szwedzi zresztą mogli czuć się pewnie. Zestawienie Global Health Security Index z 2019 roku umiejscowiło ten kraj na wysokiej siódmej pozycji w zestawieniu państw najlepiej przygotowanych na ewentualny wybuch epidemii. W Europie lepsze notowania od Szwedów miała tylko Wielka Brytania (drugie miejsce), a światowym liderem Global Health Security Index były wówczas Stany Zjednoczone. Dla porównania Polska znalazła się na miejscu 32. Mijały tygodnie. Wirus coraz intensywniej rozprzestrzeniał się po całym świecie, Europa zaczęła powoli wpadać w panikę, tymczasem w Szwecji nie tyle bagatelizowano zagrożenie, co postanowiono zaufać społeczeństwu: zamiast ustawowych ograniczeń, zdecydowano się na luźne "rekomendacje". Jak argumentowano, szwedzkie społeczeństwo jest nie tylko tradycyjnie zdyscyplinowane, ale ma ogromne zaufanie do rządu i autorytetów, stąd legislacyjne przymuszanie Szwedów do czegokolwiek jest niepotrzebne. Wystarczają prośby i apele. W tym miejscu warto jednak zwrócić uwagę na dwie kwestie, które niewątpliwie odróżniają Szwecję od większości krajów na świecie i miały znaczący wpływ na kształt przeciwepidemicznej "szwedzkiej drogi". Po pierwsze, walką z koronawirusem zajęło się tam nie - jak między innymi w Polsce - będące częścią rządu ministerstwo zdrowia, a złożony z niezależnych ekspertów i naukowców Folkhälsomyndigheten (Urząd Zdrowia Publicznego). Zaznaczmy, że szwedzkie ustawodawstwo zaleca, by wszelkie działania administracyjne dotyczące dziedziny znajdującej się w zakresie danej agencji było konsultowane z jej członkami. Tym samym normy prawne - w tym przypadku dotyczące sfery zdrowia - musiały znajdować oparcie w medycznych badaniach, a wprowadzenie jakiegokolwiek obostrzenia - twarde naukowe podstawy. Po drugie, szwedzka konstytucja zakazuje wprowadzania godziny policyjnej czy tego, co dziś określamy mianem lockdownu, uznając tego typu działania za złamanie obywatelskiego prawa do swobodnego przemieszczania się. Dodatkowo, szwedzkie unormowania przeciwepidemiczne (Smittskyddslagen) zezwalają na wprowadzenie kwarantanny w bardzo ograniczonym zakresie: może dotyczyć ona osoby albo budynku, nigdy większego obszaru geograficznego. Nic zatem dziwnego, że gdy wiosną 2020 roku Europa się "zamykała" i "blokowała", w Szwecji maseczki nie były obowiązkowe, dzieci najzwyczajniej w świecie chodziły do szkół, sklepy były otwarte i oczekiwały na tłumy klientów, a w pubie można było swobodnie napić się piwa. Media obiegły zresztą zdjęcia zatłoczonych ogródków kawiarnianych w Sztokholmie, wywołujące u jednych zgorszenie, u drugich zdziwienie, a u trzecich pewnie i zazdrość. Dodatkowo, Szwedzi zasłuchani byli w największy lekarski autorytet kraju, jakim wówczas był Anders Tegnell, główny epidemiolog kraju. A ten miał bardzo konkretną receptę na walkę z koronawirusem. - Ograniczanie, lockdown, zamykanie granic - w mojej opinii nie mają naukowego i historycznego uzasadnienia. Przyglądaliśmy się krajom Unii Europejskiej, by sprawdzić, czy opublikowały analizy dotyczące efektywności wprowadzania ograniczeń i nie dostrzegliśmy prawie żadnych - Tegnell przekonywał w kwietniowym wywiadzie dla magazynu "Nature". A gdy sąsiednia Dania zamknęła granice, Tegnell stwierdził, że decyzja Kopenhagi jest "bezsensowna" i "niedorzeczna". - W mojej ocenie wszystkie europejskie kraje starają się robić to samo - spowolnić rozprzestrzenianie się wirusa na tyle, by społeczeństwo i ochrona zdrowia były w stanie funkcjonować. Obraliśmy po prostu trochę inne metody - powiedział w innym wywiadzie Tegnell. Jak przekonywał, Szwecja pozostawia obywatelom wolną rękę w podejmowaniu działań i dlatego rezygnuje z zakazów i nakazów, które wprowadziły inne europejskie państwa. - To podejście ma u nas długą tradycję i się sprawdza - zaznaczył. Liberalne stanowisko epidemiologia do koronawirusa w pełni popierali wówczas szwedzcy politycy. "Liczba zgonów wszystkich zaskoczyła" Nie oznacza to, że w Szwecji nie zaczęły pojawiać się znaki zapytania. Zaniepokojenie wzbudziły masowe zachorowania w domach spokojnej starości i placówkach opieki społecznej, gdy tymczasem jednym z kluczowych założeń szwedzkiej strategii walki z koronawirusem było zapewnienie bezpieczeństwa seniorom. Statystyki z wiosny 2020 roku były więcej niż wymowne: blisko połowa zmarłych z powodu COVID-19 w Szwecji to osoby starsze z domów opieki. Nawet do tej pory niezachwianie przekonany o skuteczności szwedzkiej strategii walki z koronawirusem Tegnell przyznał, że być może powinno się podjąć inne działania. Dodał jednocześnie broniąc stanowiska, że łatwiej oceniać działania "z perspektywy czasu". Urząd Zdrowia Publicznego zakomunikował natomiast, że choć nie udało się zapewnić wystarczającej ochrony seniorom, to jednak "nie była to porażka strategii jako całości". Co gorsza dla Folkhälsomyndigheten, Szwecję zaczęto porównywać z sąsiednią Danią, która wprowadziła obostrzenia i zamknęła granice, choć umieralność na koronawirusa w tym kraju była znacząco niższa. W połowie kwietnia w Danii liczba zmarłych wynosiła bowiem 309, w Szwecji tymczasem zarejestrowano wówczas ponad 1,2 tysiąca zgonów. Nietrudno było zatem zauważyć, że dotychczasowe "luźne" szwedzkie podejście nie do końca się sprawdza. Postanowiono coś z tym zrobić i zarekomendowano, by osoby po 70. roku życia unikały kontaktu z innymi i ograniczyły przebywanie w sklepach czy środkach komunikacji publicznej. Inna rekomendacja dotyczyła pracy z domu. Jak wykazały statystyki, zastosowało się do niej blisko połowa pracujących Szwedów. Zamknięto również szkoły wyższe i średnie. Walkę z koronawirusem wreszcie wzięli również w swoje ręce politycy. Rząd między innymi zakazał zgromadzeń powyżej 50 osób. Wcześniej legalne były zgromadzenia do 500 osób. W efekcie organizatorzy imprez ograniczali widownię do... 499 osób. Jak widać, szwedzka tradycja pozostawiania obywatelom wolnej ręki nie zawsze się sprawdzała. Niestety, wprowadzone obostrzenia nie spowolniły liczby zakażeń i zgonów. Szwecja znalazła się w czołówce listy krajów z największym odsetkiem ofiar na milion mieszkańców. Od początku maja, gdy dane dotyczące zakażeń i zgonów w Szwecji jeszcze bardziej in minus odbiegały od tych odnotowanych w innych krajach skandynawskich, Tegnell zaczął zmieniać ton. Jak stwierdził wówczas główny architekt szwedzkiej strategii walki z pandemią, "liczba zgonów wszystkich zaskoczyła". - Muszę przyznać, że początkowo nie liczyliśmy się z wysoką liczbą ofiar - powiedział. Dodał też, że zakładano zachorowania wielu osób, jednak tak wysoki wskaźnik śmiertelności nie był brany pod uwagę. W mniej zawoalowany sposób o efektywności walki z koronawirusem w Szwecji opowiadała profesor immunologii Cecilia Söderberg-Nauclér z Karolinska Institute, która wprost stwierdziła, że obrana strategia "doprowadziła do katastrofy", a "ludziom pozwala się umierać". Sytuacja w Szwecji, jakże inna od tej w innych europejskich krajach jeśli chodzi o obostrzenia, stała się oczywiście przedmiotem dociekań zagranicznych mediów, które chętnie rozpisywały się, początkowo z pewnym podziwem, o "zrelaksowanym" podejściu do epidemii, a później uczyniły ze Sztokholmu "czarną owcę" europejskiego frontu walki z epidemią. Szwedzką strategią zainteresowali się naukowcy. I o ile grające na emocjach medialne doniesienia można było traktować z dystansem, to już suche naukowe fakty pozostawiały nikłe pole do dyskusji. Porażający dla Tegnella raport przygotowali brytyjscy naukowcy, którzy w opublikowanej w "Journal of the Royal Society of Medicine" analizie nie pozostawili na Folkhälsomyndigheten suchej nitki. "Oczywistym jest, że nie tylko odsetki zakażonych, hospitalizacji i zgonów (na milion osób) są dużo wyższe niż w sąsiednich skandynawskich państwach, ale także przebieg epidemii w czasie jest w Szwecji inny. Charakteryzuje go ciągłe utrzymywanie się wysokiej liczby zakażeń i śmiertelności, daleko wykraczające poza krytyczne kilka tygodni, jakie widziano w Danii, Finlandii i Norwegii" - podkreślał główny autor raportu profesor David Goldsmith. Według eksperta, w tych krajach szybki lockdown wprowadzony na początku marca skutecznie ograniczył rozwój epidemii i jej skutków. Jesienią 2020 roku, po lekkim spowolnieniu latem, koronawirus w Szwecji nabrał rozpędu podobnego do tego z katastrofalnej wiosny. - W Szwecji mamy do czynienia z negatywnym rozwojem epidemii, ale koronawirus nie rozwija się w takim stopniu jak w innych krajach świata - ocenił Tegnell w połowie października, gdy liczba zakażonych w Szwecji przekroczyła 100 tysięcy osób, a śmiertelność na mieszkańca była kilkakrotnie wyższa niż u skandynawskich sąsiadów. Jak dodał, "trudno porównać aktualną sytuację z wiosną", gdy Szwecja została tak mocno dotknięta epidemią. Pomimo wyraźnych wzrostów zakażeń Tegnell dalej obstawał za przyjętą drogę walki z koronawirusem. - Inne kraje zmieniają ciągle swoje strategię, a ich społeczeństwa mogą być także w mniejszym stopniu odporne - mówił, chwaląc "istnienie tych samych rekomendacji przez długi czas, do których przyzwyczaili się ludzie" w Szwecji. Zignorowano również zalecenie Światowej Organizacji Zdrowia dotyczące maseczek. - W niektórych sytuacjach noszenie maseczek może być potrzebne. Jednak obecna sytuacja tego nie wymaga. Poza tym wszystkie dotychczasowe badania pokazują, że znacznie ważniejsze jest zachowanie dystansu społecznego niż noszenie maseczki na twarzy - przekonywał Tegnell. "Będziemy nad tym debatować latami" Jednak w połowie listopada zaciśnięto poluzowania, między innymi zmniejszając limit uczestników spotkań publicznych do zaledwie ośmiu osób. Były to pierwsze tak daleko idące obostrzenie w kraju, który wcześniej bazował na dobrowolnych zaleceniach.- Teraz wiemy, że trzeba wprowadzić więcej zakazów - komentował premier Szwecji Stefan Loefven. Decyzję określono mianem "największego we współczesnej historii Szwecji naruszenia wolności". Innym wprowadzonym obostrzeniem był zakaz serwowania alkoholu w lokalach gastronomicznych po godzinie 22. Co znamienne, restrykcje ogłoszono podczas konferencji, na której nieobecny był twórca szwedzkiej strategii walki z epidemią. Pytany później o ruchy premiera, Tegnell zbył dziennikarzy stwierdzeniem, że rząd miał prawo podjąć takie decyzje. Wciąż jednak nie wprowadzono obowiązku noszenia maseczek, choć eksperci i opozycja nawoływały rząd nawet do ogłoszenia natychmiastowego lockdownu, gdy w listopadzie dochodziło do ponad czterech tysięcy zakażeń dziennie. W połowie grudnia doszło do prawdziwego trzęsienia ziemi, gdy o strategii walki z koronawirusem wypowiedział się szwedzki król Karol XVI Gustaw, który bardzo sporadycznie zabierał głos w sprawach politycznych, ograniczając swój majestat do roli reprezentacyjnej. - Uważam, że zawiedliśmy. Mamy wielu zmarłych i to jest straszne. To jest coś, z czego powodu wszyscy cierpimy. Szwedzkie społeczeństwo ogromnie ucierpiało w trudnych warunkach - ocenił król. Wypowiedź monarchy została w mediach określona mianem "mocnej" oraz "wyjątkowej". To nie był jedyny cios w Folkhälsomyndigheten i rząd. Specjalna komisja parlamentarna ds. zbadania strategii walki z koronawirusem orzekła, że "Szwecja nie uchroniła osób starszych przed zakażeniem i śmiercią". Wskazano również na liczne zaniedbania w opiece społecznej, a także zbyt późne lub niewystarczające działania urzędów państwowych. Do chóru krytyki przyłączyły się media, na łamach których odbyła się potężna debata na temat efektów walki z koronawirusem i braku odpowiedzialności polityków za błędne decyzje podjęte wiosną 2020 roku. "Jedyne co wiemy, gdy coś idzie nie tak podczas pandemii, to że winny jest ktoś inny" - napisał w komentarzu dziennik "Affaersvarrlden", nawiązujący do braku poczucia winy wśród klasy rządzącej i jakiejkolwiek odpowiedzialności personalnej polityków. Wymowne były również wyniki sondażu dotyczącego zaufania społeczeństwa do rządowej strategii walki z epidemią. W grudniu jedynie 34 proc. osób stwierdziło, że "ma duże zaufanie do zdolności urzędów w ich walce z większym rozprzestrzenieniem się koronawirusa". Tymczasem trzy miesiące wcześniej wskaźnik ten wynosił 56 proc. W połowie stycznia dziesięciomilionowa Szwecja miała już ponad pół miliona przypadków zakażenia koronawirusem. Wreszcie uczyniono również coś, co kilka miesięcy temu było wręcz niewyobrażalne - zamknięto granice z Danią i Norwegią, a także Wielką Brytanią. Jak czkawka odbijały się słowa Tegnella o "bezsensowności" i "niedorzeczności" zamykania granic. Główny szwedzki epidemiolog z narodowego bohatera - niektórzy tatuowali sobie jego podobiznę na ciele - zjeżdżał do poziomu wroga numer jeden. Po internecie krążył mem, w którym fenomen popularności Tegnella nazwano "drugim syndromem sztokholmskim", czyli przejawem sympatii ofiar do swojego oprawcy. Dziś Tegnell nie jest już tym samym optymistą co rok temu. Pod koniec lutego przedstawił trzy warianty rozwoju epidemii w Szwecji. Ten najbardziej pesymistyczny zakłada wzrost krzywej zakażeń, osiągając nawet dwukrotnie wyższy poziom niż ten odnotowany pod koniec grudnia. W ciągu doby byłoby to nawet ponad 12 tysięcy przypadków na - przypomnijmy - dziesięciomilionowy kraj. Nic zatem dziwnego, że rząd zapowiedział wprowadzenie kolejnych restrykcji w ramach ustawy pandemicznej. Władze chcą mieć możliwość wprowadzenia ograniczeń w środkach transportu publicznego oraz zamykania sklepów, siłowni i restauracji. To bardzo mocne wtargnięcie w sferę wolności obywateli Szwecji, którą jeszcze kilka miesięcy temu tak bardzo chroniono, nie zwracając uwagi na rosnące słupki liczby zakażeń i zgonów. Mocne, ale też i mocno spóźnione. Co do tego nie ma wątpliwości specjalizujący się w chorobach zakaźnych prof. Jan Albert z Karolinska Institute. Według naukowca obecna sytuacja Szwecji wynika z braku wystarczających działań na początku epidemii. - Nasi sąsiedzi (Norwegia, Finlandia i częściowo Dania) odnieśli wiosną sukces. Możliwe, że te działania procentują do dziś - uważa prof. Albert. Natomiast była główna epidemiolog kraju i poprzedniczka Tegnella, Annika Linde, stwierdziła w jednym z wywiadów, że Szwecja "nie była przygotowana na epidemię". - Szwedzkie władze postępowały zbyt wolno. Zamiast działać proaktywnie, podejmowały decyzje, gdy wirus już się rozprzestrzenił na znaczną skalę - oceniła. Na koniec zacytujmy samego Tegnella, którego wielu uznaje za głównego winowajcę epidemicznego kryzysu w Szwecji. Odpowiadając na pytanie dziennikarzy dotyczące słuszności "szwedzkiej drogi", stwierdził między innymi, że "to jest kwestia, nad którą będziemy debatować latami". Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. ArWr ***Darmowy program - rozlicz PIT 2020