Wprowadzenie w kraju żółtej strefy wiąże się szeregiem nowych obostrzeń. Najważniejszym z nich jest noszenie maseczek w przestrzeni publicznej, a więc na ulicach (już bez zapisu "chyba, że zachowana będzie odległość 1,5 m"), drogach, cmentarzach, w sklepach czy autobusach. Ponadto maseczki trzeba nosić w budynkach użyteczności publicznej, do których należą budynki administracji publicznej, wymiaru sprawiedliwości, kultu religijnego czy szkoły. Szkoły wciąż otwarte - Nie widzimy konieczności, aby wprowadzać obowiązek nauki w trybie zdalnym - przekazał w sobotę premier Mateusz Morawiecki na konferencji prasowej, która miała dotyczyć funkcjonowania szkół w sytuacji gwałtownego wzrostu zakażeń. W rzeczywistości szkołom poświęcono kilka zdań. - Słyszymy wyraźnie, że są bardzo poważne uszczerbki na zdrowiu - również psychicznym - w sytuacji długotrwałej izolacji. To dlatego dzisiaj szukamy i znajdujemy rozwiązania hybrydowe, mieszane, które z jednej strony pozwalają uczyć zdalnie, w szkołach, w których dochodzi do szerokiego rozprzestrzeniania się COVID-19, ale z drugiej strony chcemy możliwie w wysokim stopniu utrzymać normalne funkcjonowanie społeczeństwa - mówił szef rządu. Nie zdecydowano o zamknięciu placówek, nie ogłoszono również obowiązku noszenia maseczek przez uczniów w czasie lekcji, mimo obowiązywania żółtej strefy. Maseczki, jak przypomniał minister zdrowia Adam Niedzielski, są w szkołach konieczne na przerwach i podczas korzystania z części wspólnych, np. szatni. - Na razie nie podjęliśmy decyzji, by w jakiejkolwiek grupie wiekowej stały się obowiązkowe w czasie lekcji - usłyszeliśmy. Odpowiedź MZ i MEN - Nie ma jednoznacznych dowodów na to, że dzieci są teraz głównym czynnikiem wpływającym na rozprzestrzenianie się wirusa, ale patrząc na rozproszenie zachorowań w całym kraju - nie ma innego wytłumaczenia - podkreślał w niedawnej rozmowie z Interią dr Paweł Grzesiowski, pediatra, ekspert w dziedzinie immunologii i terapii zakażeń. Dlaczego więc z obowiązku noszenia maseczek są wyłączeni uczniowie w klasach, skoro resort zdrowia na każdym kroku podkreśla, jak ważne jest zasłanianie ust i nosa, by ograniczyć ryzyko zakażenia? Ministerstwo Zdrowia powołuje się na to rozporządzenie. "Jest to regulacja analogiczna do zamieszczonej w § 27 ust. 3 pkt 4 rozporządzenia, zgodnie z którą osoby wykonujące czynności zawodowe, służbowe lub zarobkowe w budynkach, zakładach, obiektach, placówkach i targowiskach (straganach), o których mowa w ust. 1 pkt 2 lit. c i d, z wyjątkiem osoby wykonującej bezpośrednią obsługę interesantów lub klientów w czasie jej wykonywania, nie są zobowiązane do zasłaniania ust i nosa. Właściwe w zakresie interpretacji tej części rozporządzenia jest Ministerstwo Edukacji i Nauki" - czytamy w przesłanej nam odpowiedzi. Zwróciliśmy się więc do resortu nauki. "Mocniejszy akcent położono w zaleceniach dla dyrektorów publicznych i niepublicznych szkół i placówek w strefie czerwonej/żółtej, dodatkowo dyrektor może wprowadzić obowiązek zachowania dystansu między uczniami w przestrzeniach wspólnych szkoły lub stosowanie przez nich osłony ust i nosa (korytarze, szatnia) oraz w przypadku zajęć praktycznych w ramach kształcenia w zawodzie - jeżeli nie jest możliwe zachowanie dystansu między uczniami, dezynfekcji rąk przed korzystaniem ze sprzętu, urządzeń, maszyn" - informuje Anna Ostrowska, rzeczniczka prasowa Ministerstwa Edukacji Narodowej. "W nowym rozporządzeniu Rady Ministrów z dnia 9 października 2020 r. w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii (Dz. U. poz. 1758) obowiązek zakrywania nosa i ust nie jest obowiązkowy wobec uczniów i dzieci objętych wychowaniem przedszkolnym oraz osób zatrudnionych w przedszkolu, innej formie wychowania przedszkolnego, szkole lub placówce oświatowej - na ich terenie, chyba że kierujący takim podmiotem postanowi inaczej" - podkreśla. Czyli: przepisu wprowadzającego maseczki w klasach póki co nie ma. Dyrektor szkoły może jednak sam zdecydować, czy taki wymóg u siebie wprowadzić. Rzecznik GIS: Jest jak w rodzinie - W klasie są ciągle te same osoby, uczniowie ciągle spotykają się w tym samym gronie, są w klasie kilka godzin. Jest jak w rodzinie. Nie ma maseczek w rodzinie, nie ma ich też w klasie. Ale maseczki w szkole są fakultatywne - mogą być, może ich nie być - mówi w rozmowie z Interią rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego Jan Bondar. Czy możliwe, że wkrótce zmienią się zalecenia? Rzecznik GIS niczego nie wyklucza. - Sytuacja jest bardzo dynamiczna. Żaden ośrodek prognostyczny nie przewidział takiego wzrostu zachorowań. W tej chwili wszystkie te ośrodki różnymi metodami prowadzą analizy co do tego, co może się wydarzyć, zmieniają schemat analiz, dane. Na pewno na żadne znaczące spadki zakażeń bym nie liczył, myślę, że są możliwe dalsze wzrosty. I w zależności od sytuacji epidemiologicznej rząd będzie podejmował decyzje. Na pewno możliwe są korekty - zaznacza Bondar. I dodaje: - Patrzymy na to, co dzieje się u sąsiadów. Czesi zrobili tzw. mały lockdown, dotyczy to szkół. Nikt nie zamyka się na żadne rozwiązanie. Na pewno otwarcie szkół ma wpływ na rozwój epidemii, widzimy dużą dozę paniki wśród rodziców i nauczycieli. Ale powtarzam - dzieci nie są grupą wysokiego ryzyka, dla dzieci w wieku szkolnym grypa jest znacznie groźniejszą chorobą niż COVID-19. A przecież co roku jest grypa i szkół nie zamykano. Na pewno nie będzie żadnych gwałtownych ruchów, jeśli chodzi o szkoły. Jeśli już, to np. stopniowe wyłączenia danych roczników - mówi. Prof. Krzysztof Pyrć: Maseczka dla starszych uczniów O komentarz do decyzji, a raczej braku decyzji o wprowadzeniu obowiązku noszenia maseczek w placówkach edukacyjnych, poprosiliśmy wirusologa, prof. Krzysztofa Pyrcia z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Dosyć jasne stanowisko naszego zespołu Polskiej Akademii Nauk dotyczące m.in. noszenia maseczek i zachowania rożnych zasad w szkołach zostało wydane 19 sierpnia. Celem naszych zaleceń było zmniejszenie ryzyka rozprzestrzenienia się wirusa wśród uczniów i nauczycieli i w efekcie utrzymanie funkcjonowania placówek przez jak najdłuższy czas. W przypadku małych dzieci - podpisuję się pod tym obiema rękami - noszenie maseczek może nie być skuteczne albo może wręcz być problemem. Inaczej w przypadku starszych dzieci - w szkole powinny nosić maseczki - mówi. Jak tłumaczy wirusolog, szkoła to duże zbiorowisko osób, które są w bliskim kontakcie przez dłuższy czas, co jest idealnym środowiskiem do rozprzestrzeniania się wirusa. - Chociaż dzieci rzadko ciężko chorują, mogą być wektorem dla wirusa i teraz widzimy to bardzo wyraźnie. Jeśli zakażone dziecko pójdzie do szkoły, może zarazić wielu rówieśników, którzy z kolei rozniosą wirusa do swoich rodzin, włączając w to starsze pokolenia i liczba przypadków (również tych ciężkich) będzie rosła - podkreśla. Pytany o maseczki w częściach wspólnych, odpowiada: - Szedłbym w stronę, żeby zminimalizować kontakt między różnymi klasami np. poprzez asynchroniczne przerwy czy zajęcia na świeżym powietrzu. Wydaje się to konieczne, aby utrzymać działanie szkół przez jak najdłuższy czas.