- Czuję się podle. Wyję, jak nie wiem - mimo że byłem twardym człowiekiem. Opowiadam o mojej historii po to, aby uratować innych - podkreślił pan Janusz. Byli małżeństwem przez 52 lata. Między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem zaobserwowali u siebie niepokojące objawy. Rodzina przywiozła test. Wynik wyszedł pozytywny. - Żona to zlekceważyła. Nasz syn chorował wcześniej przez cztery tygodnie. Mocno się męczył i gorączkował - miał 40 stopni, ale z tego wyszedł. Brat od mojej żony też ciężko chorował, omal nie umarł, ale nie poszedł do szpitala. No to Janina powiedziała - "rodzina mocna, to i ja nie pójdę do szpitala. Dam sobie radę, skoro inni chorowali i nie poszli do szpitali". Właśnie to są te wszystkie zbiegi okoliczności - powiedział pan Janusz. - Janina leżała i to było takie złudne, bo nie wykonywała żadnego wysiłku. Miała smak i węch. Nie było takich typowych objawów, byliśmy uśpieni - wspominał. - Byliśmy antyszczepionkowcami. Żona panicznie bała się szpitala - przyznał.- Żona całe życie była zdrowa, nie chciała brać tabletek. Uważała, że była tak mocna, że tylko mną się opiekowała. Nawet jak dzwoniła synowa, to powiedziała jej, że "nie odda męża do szpitala". Bała się tych fake newsów - że jak respirator, to uduszą - relacjonował na antenie Polsat News. "Na pomoc jest już za późno" Pani Janina była aktywna przez całe życie. Opiekowała się panem Januszem, który ciężko choruje na serce. Chodziła na zakupy, wykonywała obowiązki domowe. Koronawirusem się nie przejmowała. - Może dlatego tak myślała, bo to ja bardziej chorowałem - powiedział pan Janusz.Stan małżeństwa pogarszał się z dnia na dzień. W krytycznym momencie trafili na oddział covidowy w Zielonej Górze. Jednak dramat dopiero się rozpoczynał, bo pan Janusz usłyszał od lekarza, że na pomoc jest już za późno. - Moja żona mogłaby żyć. Jak zabrali nas obojga do szpitala, to okazało się, że Janina miała zajęte 90 proc. płuc - ja miałem zajętą połowę - wspomniał pan Janusz i dodał, że "jest błędna opinia o szpitalach". - Takiej opieki, jakiej doświadczyłem na oddziale covidowym w Zielonej Górze, to nigdy nie miałem. Młodzi lekarze, pielęgniarki - wszyscy się poświęcali - wspomniał pan Janusz. Ostatnie pożegnanie - Jak leżałem 10 metrów od sali, gdzie była moja żona, to mnie wozili na wózku pod tlenem, abym mógł przy niej pobyć i z nią rozmawiać. Tak było przez osiem dni. W ósmym dniu zmarła - powiedział pan Janusz.- Lekarz zawiózł mnie do żony o ósmej rano, abym mógł się z nią pożegnać. I ona zasnęła, po prostu. Zasnęła. Duchem była 30-letnia, a miała skończyć 70 lat za pół roku. To była najukochańsza osoba. Ona mogła żyć, ale to ja miałem silniejsze płuca. Byliśmy razem 52 lata - mówił pan Janusz.Jak podkreślił, dzieli się swoją historią, aby odmienić los innych. - Mam wyrzuty sumienia, że nie zareagowałem i dzielę się moim doświadczeniem po to, aby uświadomić i uratować takich jak ja - żeby szybciej reagować. Ten wirus jest bardzo groźny - dodał. "Nie wstydzę się moich łez i krzyczę na całą Polskę" - Nie wstydzę się nawet łez i krzyczę na całą Polskę - nie słuchajcie bzdur! Tych newsów, tych "liberum veto". Gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania. Szczepić się należy - może to głupie hasło, bo rząd tak mówił w kampanii, ale ja przez moją głupotę straciłem żonę. Gdybym zareagował wcześniej i kazał jej jechać do szpitala, to może by żyła. Gdybym ja zareagował cztery dni później, to też bym nie żył - przyznał.Pan Janusz mówił, że po śmierci jego żony zmieniło się nastawienie do szczepień jego najbliższej rodziny. On sam był antyszczepionkowcem. - To wszystko przez te newsy, przez te wypowiedzi w mediach, że to niedobra szczepionka. Dziś uważam, że to bzdury. Tyle osób poświęciło swoje życie, bo słuchali tych bzdur. W zielonogórskim szpitalu na 120 osób, tylko trzy były zaszczepione. To jest paranoja - dodał.Mężczyzna podkreśla dziś, że należy zaufać nauce. - Warto się szczepić. Moje dzieci i wnuki były namówione przez żonę, aby się nie szczepić. A mój syn powiedział: może mama umarła, aby nas uratować. Zaszczepili się dzień po jej śmierci. I to ich uchroniło - powiedział. "Tylko osobista tragedia zmieniła moje przekonania" Po śmierci pani Janiny zaszczepiła się cała rodzina, ale także nieprzekonani znajomi małżonków. - Wielu przeciwników po tym, jak zobaczyli, że zmarła moja żona, zaszczepiło się. Uważam, że to moja głupota. Zmieniłem moje podejście o 180 stopni. Skoro cały świat się szczepi, to nie róbmy z tego jakiegoś oszustwa. Nie bądźmy tacy do tyłu. Ludzie zawsze sieją plotki - przyznał.Pan Janusz wspomniał, że dopiero osobista tragedia wpłynęła na zmianę jego postępowania. - To chyba najlepszy przykład. Syn sąsiadki miał 42 lata - umarł na COVID-19. Z następnej klatki też zmarł 42-latek. Nie zadziałało to na nas. 600 osób umierało dziennie i trzeba było własnej tragedii, żeby się przekonać - powiedział. "Przez błędne interpretacje można stracić życie" Mija miesiąc od śmierci pani Janiny, a pan Janusz ma jedno pocieszenie - najbliższych. - Dobrze, że rodzina mnie wspiera, bo inaczej to bym nie wiedział jak żyć - przyznał. - Przez błędne interpretacje można stracić życie. Mam wyrzuty sumienia, że przez fake newsy nie poszliśmy wcześniej do szpitala. Nie należy się bać karetek - podkreślił.