- Koronawirus sprawi, że wielu Brytyjczyków straci swoich bliskich - przyznał Boris Johnson. Brytyjski premier ostrzegł, że kraj zmaga się z "największym kryzysem zdrowotnym od pokolenia". Niektórzy porównują to do zwykłej grypy. Niestety to nieprawda. Ze względu na brak wykształconej odporności ta choroba jest bardziej niebezpieczna. I muszę być szczerzy z Brytyjczykami - jeszcze wiele rodzin utraci przedwcześnie swoich bliskich - powiedział Boris Johnson. Rząd nie decyduje się na odwołanie dużych imprez argumentując, że dane naukowe pokazują, iż ma to znikomy efekt. Administracja Johnsona nie zamyka też szkół. Główny doradca naukowy rządu Patrick Vallance uważa, że jest na to za wcześnie. Trzeba byłoby to robić przez minimum 13-16 tygodni. Nie trzeba być wybitnym matematykiem, aby wyliczyć, że szansa, iż w tak długim okresie dzieci nie będą się ze sobą bawiły wynosi zero. Należy uważać, podjąć właściwie kroki. A nie na przykład sprawić, że dzieci zostaną pod opieką dziadków - właśnie wtedy, gdy będą oni najbardziej podatni. Idea jest taka, aby robić to, co należy w odpowiednim momencie - stwierdził Patrick Vallance. Wiele innych krajów - na przykład sąsiednia Irlandia - podchodzi do kryzysu inaczej, decydując się na zawieszenie lekcji i zajęć czy zalecając rezygnację z dużych imprez. Administracja Borisa Johnsona przyjmuje inną taktykę. Przekonuje, że największe restrykcje należy wprowadzić u szczytu kryzysu, który - jak oceniają rządowi eksperci - ma na Wyspach nastąpić za trzy miesiące.