Zamieszanie wokół szczepionki AstraZeneca i potencjalnych skutków ubocznych, które mogą wystąpić po jej podaniu, wpłynęło w ubiegłym tygodniu na absencję pacjentów w punktach szczepień oraz spadek liczby rejestracji na szczepienia. W związku z tym szef KPRM Michał Dworczyk zapowiedział podczas sobotniej konferencji prasowej, że "jeśli ktoś się nie zgłosił na umówiony termin, to będzie musiał czekać na uruchomienie już pełnych, populacyjnych szczepień. Więc, w pewnym uproszczeniu, spada na koniec kolejki. To jest dokładnie taka decyzja". Kryzys zaufania do preparatu AstraZeneca został częściowo zażegnany, o czym świadczy wzrost liczby rejestracji na szczepienia, ale nie oznacza to całkowitego zażegnania obaw pacjentów. Jak wynika z danych przekazanych Interii przez Biuro Rzecznika Praw Pacjenta, do instytucji wpłynęło 76 sygnałów dotyczących chęci samodzielnego wyboru szczepionki przeciwko COVID-19 (stan na 23 marca - red.). "W ramach programu osobom chętnym gwarantuje się szczepienie przeciw COVID-19, niemniej nie przy wykorzystaniu konkretnej szczepionki. Polska, dla zapewnienia jak największej liczby dawek, w ramach programu zapewnia szczepionki różnych producentów, które - wedle dostępnych informacji - są bezpieczne. Szczepienie nie jest obowiązkowe, zatem pacjent może nie wyrazić zgody na zaszczepienie go konkretną szczepionką. Podkreślamy, że skierowanie jest ważne 90 dni, więc pacjent może ponownie zapisać się na szczepienie" - czytamy w przekazanym nam oświadczeniu. "To nie są szczepienia obowiązkowe" Jak wobec tego należy traktować zapowiedzi ministra Dworczyka dotyczące "spadku na koniec kolejki" pacjentów, którzy nie pojawią się na szczepieniu w wyznaczonym terminie? - Nie ma przepisów, które mówią na ten temat. Te wszystkie zapowiedzi należy traktować wyłącznie jako informacje w tym zakresie i one nie są w żaden sposób wiążące - ocenia w rozmowie z Interią dr hab. Justyna Zajdel-Całkowska, prawnik specjalizująca się w prawie medycznym. Jak dodaje, obecnie mamy do czynienia z luką prawną w tym zakresie. Nasza rozmówczyni zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt. - Szczepienia przeciwko COVID-19 są szczepieniami zalecanymi, czyli nie wynikają one z kalendarza szczepień. Mówimy o szczepieniach zalecanych, które jakkolwiek ze względu na sytuację epidemiologiczną są finansowane ze środków publicznych, tak nie są szczepieniami obowiązkowymi. W momencie, kiedy mamy do czynienia ze szczepieniem zalecanym i pacjent nie decyduje się na możliwość zaszczepienia preparatem, który ma do dyspozycji tu i teraz, to nie tyle spada "za karę" na koniec kolejki, co powstaje naturalna kolej rzeczy wyszczepiania tych, którzy chcą się zaczepić bez względu na preparat. A po wyczerpaniu AstraZeneki dostępność innych szczepionek jest dla tych osób, które zapisały się w sposób zgodny ze schematem. To jest aspekt kolejki, która powstaje w naturalny sposób, bo ludzie się rejestrują - wskazuje Zajdel-Całkowska. W jej opinii, jeżeli powstałoby rozporządzenie wykonawcze do ustawy o zwalczaniu chorób zakaźnych i zakażeń u ludzi, które mówiłoby o tym, że osoby, które nie zdecydują się na poddanie się szczepieniu zalecanemu, mogą być szczepione w późniejszym terminie, byłoby zasadne. - To jest moje prawo wyboru. Oczywiście mogę powiedzieć, że nie chcę się szczepić AstraZenecą, ale nie mogę wymagać, że w momencie kiedy pojawi się inna szczepionka, a są zarejestrowane osoby, które decydują się na szczepienie bez względu na preparat, to ja zostanę zaszczepiona, a te osoby wcześniej zarejestrowane nie będą wtedy zaszczepione - wyjaśnia prawniczka. Podkreśla przy tym, że do momentu, kiedy powstanie rozporządzenie wykonawcze do ustawy, nie możemy mówić o wiążącym rozwiązaniu w tym zakresie. Dominika Pietrzyk Darmowy program - rozlicz PIT 2020