Jak mówiła prof. Zajkowska z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku, "z własnej praktyki, jak i doświadczeń kolegów" wie, że zakaźnicy nie stosują amantadyny w leczeniu COVID-19. - Używają jej neurolodzy w kwestiach neurologicznych i uzyskują zakładane rezultaty. Nie ma jednak nadal badań, które potwierdzają skuteczność amantadyny w leczeniu COVID-19. Wiem, że są prowadzone badania kierowane przez prof. Konrada Rejdaka, ale nie zostały one ukończone - powiedziała. Działania naukowców, o których wspomniała prof. Zajkowska, ruszyły w kwietniu tego roku. Projekt otrzymał 6,5 mln zł dofinansowania z Agencji Badań Medycznych, a jego liderem został Samodzielny Publiczny Szpital Kliniczny Nr 4 w Lublinie.W badania zaangażowały się ośrodki z Lublina, Warszawy, Rzeszowa, Grudziądza, Wyszkowa oraz Kalwarii Zebrzydowskiej. - Dotychczas kilkudziesięciu pacjentów wzięło udział w badaniu klinicznym. Docelowo powinno liczyć ono 200 uczestników, ale myślę, że do opracowania wstępnych analiz wystarczające będzie około 100 osób - wyjaśniał prof. Konrad Rejdak. Badania nad amantadyną. "Były źle przygotowane, bez wiarygodnych danych wstępnych" Czy to wystarczająca liczba osób, które biorą udział w badaniu? Prof. Robert Flisiak, który jest prezesem Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, powiedział, że "nie udało się dotychczas pozyskać zaplanowanej liczby pacjentów" zarówno do badań w Lublinie, jak i trwających jednocześnie na Śląsku. Jednak nawet gdyby to się udało, byłyby to - w ocenie prof. Flisiaka - "prawdopodobnie liczby chorych nie pozwalające na wyciąganie wniosków popartych naukowo". Informacje o stanie realizacji obu projektów nie są jawne. Aktualne dane na ten temat posiada Agencja Badań Medycznych, gdyż wykonawcy wszelkich projektów przez nią finansowanych są zobowiązani do comiesięcznego raportowania zaawansowania badań.- Moim zdaniem te badania nie dostarczą żadnych informacji, nawet gdyby efekt był pozytywny. Po pierwsze dlatego, że projekty nie opierały się na żadnych wiarygodnych danych wstępnych w piśmiennictwie, a po drugie były źle przygotowane. W efekcie wydano duże pieniądze (łącznie 15 mln zł - red.), które można było spożytkować znacznie lepiej - twierdzi prof. Robert Flisiak. Uczony koordynował również projekt SARSTer, na który przeznaczono 10 razy mniej środków niż na badania nad amantadyną. - Wyniki badań z tego programu są już opublikowane w siedmiu artykułach w renomowanych czasopismach, tymczasem wyników prac nad amantadyną chociażby wstępnych dotychczas nie ujawniono i obawiam się, że nawet gdy się pojawią, będzie bardzo trudno je opublikować w liczącym się czasopiśmie - mówi prof. Flisiak, który jest też członkiem Rady Medycznej przy premierze Mateuszu Morawieckim. Naukowiec powołał się na piśmiennictwo światowe, które jak na razie nie dostarczyło żadnych nowych informacji na wsparcie tezy o przydatności amantadyny w leczeniu COVID-19. - Każde badanie i analiza uzyskanych danych wymaga przeprowadzeniem analizy statystycznej, a do niej potrzebna jest pewna moc statystyczna, generowana głównie liczbą włączonych do badania chorych. Tak, żeby można było porównać grupę otrzymującą lek z tą, która dostaje placebo (lek o obojętnym działaniu - red.) - tłumaczył. Prof. Flisiak: Wyniki po obserwacji kilkudziesięciu chorych to kpina z nauki Jego zdaniem również twierdzenie jednego z liderów badania nad amantadyną, że lek jest bezpieczny w oparciu o wyniki obserwacji kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu chorych, jest "kpiną z nauki". - Żeby potwierdzić bezpieczeństwo leku w danej chorobie nie mówiąc o skuteczności trzeba kilkuset lub nawet kilku tysięcy chorych badanych w trzech kolejnych fazach - zaznaczył.W kwestii szczepionek przeciw COVID-19 zwrócił uwagę, iż "bezpieczeństwo każdej ze nich oceniano w oparciu o obserwację kilkudziesięciu tysięcy badanych, a potem setek milionów osób już po rejestracji szczepionek". - Mimo to nadal próbuje się kwestionować bezpieczeństwo tych szczepień. Czy w przypadku amantadyny nie powinniśmy wymagać równie rzetelnych badań? - powiedział prof. Flisiak.Według prof. Joanna Zajkowskiej, lekarze zajmujący się chorobami zakaźnymi mają doświadczenia z amantadyną, bo w domach używali ich pacjenci podczas poprzednich fal pandemii. - Te osoby często późno trafiały do szpitala. Nie da się przesądzić, czy amantadyna spowolniła chorobę i opóźniła hospitalizację, ale widać, że do niej mimo jej stosowania doszło. A to o tyle niebezpieczne zjawisko, że okno czasowe na podanie leków przeciwwirusowych jest krótkie. Remdesiwir, który zakaźnicy stosują w szpitalach, powinien być podany w pierwszym tygodniu od zakażenia koronawirusem SARS-CoV2 - stwierdziła.Dodała, że z uwagą śledzi również doniesienia o możliwych lekach na COVID-19 z całego świata. - Uczestniczę w takiej platformie ID-IRI, na której lekarze zakaźnicy z wielu zakątków globu wymieniają się doświadczeniami. Wszędzie trwają poszukiwania leku przeciw COVID-19. Nigdzie na świecie nie przeprowadzono jednak dużego, ukończonego badania dotyczącego skuteczności amantadyny, więc nie mamy podstaw do używania tego leku w przypadku tej choroby - zauważyła.Przekazała, że "w dyskusjach międzynarodowych akurat amantadyna przewija się jako potencjalny lek na tę chorobę bardzo rzadko".