Od 18 stycznia utrzymane zostały wszystkie z dodatkowych obostrzeń. Wyjątkiem jest uruchomienie nauczania stacjonarnego w klasach I-III w szkołach podstawowych. Obostrzenia te będą obowiązywały do 31 stycznia - poinformowała w poniedziałek kancelaria premiera. Dotyczy to także zamknięcia restauracji, które nadal mogą serwować dania jedynie na wynos i dowóz. "Mamy długi wszędzie. Wydaliśmy już oszczędności" Na facebookowych profilach lokali gastronomicznych z różnych miast pojawiają się wpisy opatrzone hasztagiem #OtwieraMY. Niektóre z nich za pomocą tych wpisów pytają swoich gości o zdanie na temat otwarcia mimo obowiązujących zakazów. Do tej akcji przyłączyła się trattoria i pizzeria "Wesołe Gary". Jak powiedziała Polskiej Agencji Prasowej jej współwłaścicielka, Karolina Bartosik, jest to "wyraz desperacji". - Mieliśmy dzisiaj kontrolę policji, która bardzo natarczywie domagała się wejścia do lokalu. Reprezentujący nas mecenas rozmawiał z nią i nie została ona wpuszczona, ponieważ nie widzieliśmy takiej potrzeby - powiedziała w środę Bartosik. Jak dodała, na miejscu pojawiły się także przedstawicielki sanepidu. - Panie wszystko skontrolowały i nie stwierdziły żadnych nieprawidłowości - wyjaśniła restauratorka. Jak podkreśliła, w lokalu znajdowali się tylko pracownicy i członkowie załogi. Pytana o to, jak w tej chwili wygląda sytuacja jej zespołu, wskazała na "niezapłacone rachunki, niezapłacony prąd i niezapłaconych dostawców". - Po roku utrzymania biznesu mamy długi wszędzie. Wydaliśmy już oszczędności - przyznała. - Ratowaliśmy się, gdzie mogliśmy, żeby utrzymać dorobek naszego życia. Mamy fantastyczną załogę, z którą jesteśmy zżyci, nie chcieliśmy, żeby została ona na ulicy. To nie jest kwestia tego, czy ja sobie kupię nowy samochód, czy ubranie, czy pojadę na wakacje. To kwestia: albo mam za co zapłacić za mieszkanie i jedzenie, albo nie - podkreśliła Bartosik. Współwłaścicielka trattorii "Wesołe Gary" zwróciła uwagę, że swoją restaurację prowadzi w mieście turystycznym. - Większość ludzi pracuje w restauracjach, hotelach, turystyce. I ci ludzie, w większości zatrudnieni na umowach zleceniach, jeśli nie mają przepracowanych godzin, nie mają wypłat - podkreśliła. Zdaniem Bartosik jest to ostatni moment, aby gastronomia podniosła się z zapaści. - Nie wierzymy w obietnice rządu, uważam, że to są żarty z nas - oceniła. Jak dodała, w przypadku nałożenia kary sprawą zajmie się pełnomocnik prawny właścicieli. "Prawo stoi po naszej stronie" W podobnym tonie wypowiada się właściciel krakowskiego baru "Na Żółto i Na Niebiesko" Marcin Pierzchała, który również dołączył do akcji. - Nasza działalność od początku była nakierowana na sprzedaż na miejscu. Co prawda wcześniej mieliśmy już dowozy, ale z samych dowozów, przy takich kosztach, utrzymanie lokalu byłoby niemożliwe - ocenił. Pytany o to, czy nie boi się kontroli policji i sanepidu, wskazał, iż obawia się "pod tym względem, że mogą pojawić się dodatkowe problemy, którymi będzie trzeba się zająć". - Zgodnie z moim stanem wiedzy prawo stoi po naszej stronie - ocenił Pierzchała. - Na początku, jeszcze w marcu, kiedy zostały wprowadzone obostrzenia, (...) ludzie byli zdegustowani tym, że nie mogą zjeść na miejscu. Niektórzy z nich brali posiłki na parking i jedli w aucie. (...) Są starsze osoby, do których codziennie je wozimy, ludzie, którzy do nas cały czas wracają. Są to prawdopodobnie osoby, które nie lubią lub nie umieją gotować - powiedział Pierzchała. Głos z sanepidu Do planów krakowskich lokali gastronomicznych odniosła się rzecznik Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Krakowie Dominika Łatak-Glonek. Jak podkreśliła, kontrole trwają cały czas. - Są to zarówno kontrole nasze, zaplanowane, jak i interwencyjne, czyli jeżeli ktoś nam zgłasza, że gdzieś zostaje na przykład otwarty lokal, to musimy taką interwencję podjąć, najczęściej razem z policją. Każdy, kto ogłasza, że będzie się otwierał mimo zakazów, musi liczyć się z tym, że taka kontrola może do niego przyjść - podkreśliła Łatak-Glonek. Pytana o to, z jakimi konsekwencjami muszą liczyć się prowadzący lokale gastronomiczne, rzecznik wskazała, że "jest to rzecz bardzo indywidualna i zależy od tego, jak będzie wygląda sytuacja, którą kontrolerzy zastaną na miejscu". - Za każdym razem z kontroli sporządzany jest na miejscu protokół opisujący stan zastany przez naszych inspektorów. Na podstawie tego wszczęte może zostać postępowanie administracyjne, jeżeli okaże się, że przepisy zostały złamane. Natomiast jest to analizowane później - powiedziała Łatak-Glonek.