Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach Marta Zawada-Dybek poinformowała, że mężczyzna został zatrzymany we wtorek. Do sądu trafił wniosek o aresztowanie podejrzanego. - Podejrzanemu przedstawiono dwa zarzuty. Pierwszy dotyczy podrobienia dwóch dokumentów w celu uzyskania korzyści majątkowej - zaświadczeń o negatywnym wyniku testu PCR na SARS-CoV-2 - podała prokurator. Za każde z zaświadczeń 26-latek otrzymał po 100 zł. Drugi zarzut dotyczy usiłowania oszustwa na szkodę 10 osób, poprzez wprowadzenie ich w błąd, że posiada szczepionkę firmy Pfizer i może ją sprzedać. Śledztwo w tej sprawie rozpoczęło się w drugiej połowie stycznia, m.in. od informacji w mediach - dziennikarze dotarli do młodego człowieka z Katowic, który oferował szczepionki. Jak podała prok. Zawada-Dybek, dotychczasowe ustalenia śledztwa wskazują, że nabyty podczas prowokacji dziennikarskiej produkt nie był szczepionką Pfizera. Co dokładnie było w ampułce, ustalą szczegółowe badania. Prokuratura będzie sprawdzała, czy 26-latek sprzedał jeszcze komuś fałszywe szczepionki. Podczas przeszukania mieszkania zatrzymanego nie znaleziono więcej tego typu produktów. O przeszukaniu mieszkania 26-letniego programisty z Katowic 19 stycznia poinformowała policja, nie zdradzając żadnych szczegółów. Policja podawała wówczas, że na ogłoszenie związane z oferowaniem "nowej szczepionki na COVID-19 w formie ampułko-strzykawki" oraz "negatywne testy COVID-19" funkcjonariusze natknęli się monitorując internet. Mężczyznę namierzyli funkcjonariusze zajmujący się walką z cyberprzestępczością. Jak poinformowała reporterka "Raportu" Polsat News Beata Glinkowska wniosek o aresztowanie podejrzanego został odrzucony przez sąd. - Prokuratura nie zgadza się jednak z tą decyzją i planuje się odwoływać - tłumaczy Glinkowska. "Załatwię ile chcecie" Śledztwo w tej sprawie rozpoczęło się w drugiej połowie stycznia, m.in. od informacji w mediach - dziennikarze "Raportu" dotarli do młodego człowieka z Katowic, który oferował szczepionki. Jak podała prok. Zawada-Dybek, dotychczasowe ustalenia śledztwa wskazują, że nabyty podczas prowokacji dziennikarskiej produkt nie był szczepionką Pfizera. Co dokładnie było w ampułce, ustalą szczegółowe badania. - Załatwię ile chcecie. Dla mnie to żaden problem - mówił handlarz dziennikarzom "Raportu". Beata Glinkowska i Jacek Smaruj wcielili się w role pracowników dużej firmy. Ich zadaniem miał być zakup kilkudziesięciu dawek szczepionki. Pierwszą dostali w promocyjnej cenie. Zakładając, że mężczyzna mówi prawdę, to tylko ten jeden człowiek sprzedał 1500 fiolek, a to około 25 tysięcy dawek. W fiolce, którą kupili reporterzy jest pięć mililitrów płynu. Niewielka buteleczka nie posiada etykiety ani numeru partii. Kolejnego dnia po zakupie pojechali do laboratorium. To początkowa faza testów. Wstępne badania potwierdziły, że znajduje się w niej RNA, czyli najważniejszy składnik szczepionki przeciwko COVID-19. - Na razie mamy wstępne wyniki. Nie jest to zwykła sól fizjologiczna. Znajduje się tam kawałek mRNA, o mniej więcej takiej wielkości jaka powinna się znaleźć w szczepionce BioNTech Pfizer - powiedział prof. dr hab. Krzysztof Pyrć, wirusolog Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.