Jarosław Kaczyński i Donald Tusk - dwaj najwięksi współcześni polscy politycy. Najwięksi, bo nikt inny nie zdołał de facto utrzymywać władzy w Polsce przez dwie pełne kadencje. Jednocześnie panowie są dzisiaj największymi wrogami i wielkimi krokami zbliża się być może ich najważniejsze starcie. Od polityków regularnie, co cztery lata słyszymy, że tym razem wybory "są najważniejsze od 1989 roku". To zdanie padło już tyle razy, że próżno nad Wisłą szukać kogoś, na kim zrobiłoby choćby najmniejsze wrażenie. Natomiast z perspektywy pojedynku Kaczyńskiego i Tuska, tegoroczna walka wyborcza rzeczywiście jest bez precedensu. Pierwszy raz politycy zmierzą się, mając za sobą bagaż dwóch kadencji w wykonaniu swoich partii. Ostatni raz panowie stanęli do bezpośredniego starcia wyborczego w 2011 roku. Tamte wybory parlamentarne wygrał Tusk, który następnie - w 2014 roku został przewodniczącym Rady Europejskiej. Ominęła go porażka Platformy Obywatelskiej w 2015. Cztery lata później, kiedy kończył już drugą kadencję szefa RE w Brukseli, ponownie zabrakło go na krajowych listach wyborczych. Tak więc na pojedynek naszych politycznych rewolwerowców czekaliśmy 12 lat. Pojedynek ten jest dla nich kluczowy. Obaj panowie są już wyraźnie dojrzali - Kaczyński ma 74 lata, Tusk świętował w tym roku swoją 66 wiosnę. Porażka w tegorocznych wyborach będzie dla każdego z nich przykrym zwieńczeniem, a zwycięstwo - wielkim ukoronowaniem kariery. Jednak długa droga obu panów na sejmowych korytarzach, nie zawsze była walką. Był i taki czas, kiedy blisko współpracowali. Od tamtych wydarzeń minęło już wiele lat, ale to właśnie Kaczyński i Tusk, działając ramię w ramię, doprowadzili kiedyś do wyboru marszałka Sejmu i Senatu. Szalone lata 90. Wybory parlamentarne 1991 - pierwsza, całkowicie wolna elekcja po upadku komunizmu. Głosów nie liczono wtedy metodą D’Hondta, a by dostać się do Sejmu nie obowiązywały żadne progi wyborcze. W efekcie na ulicy Wiejskiej pojawiły się takie partyjne cuda jak Unia Wielkopolan i Lubuszan, Związek Podhalan, Partia "X", czy Polska Partia Przyjaciół Piwa. Zwycięskie ugrupowanie - Unia Demokratyczna - miało jedynie 62 mandaty. W takich warunkach było skrajnie trudno o utworzenie jakiejkolwiek sensownej koalicji. W wyścigu wyborczym na szóstym miejscu uplasowała się koalicja Porozumienia Obywatelskiego Centrum. Zdobyła 44 mandaty. Główną część koalicji stanowiło Porozumienie Centrum, któremu przewodniczył nie kto inny jak Jarosław Kaczyński. Tuż za POC, 37 mandatów zdobył Kongres Liberalno-Demokratyczny. Partią od maja 1991 roku kierował Donald Tusk. I w tych jakże trudnych warunkach rozpoczęła się walka o to, kto obejmie urząd premiera. Wyraźnego lidera nie było, więc Sejm czekał na ruch prezydenta. Pierwszą koncepcją Lecha Wałęsy było samodzielne objęcie funkcji szefa rządu. Walka o fotel premiera Najpierw do Belwederu Wałęsa zaprosił Jacka Kuronia. - Ja zostaję premierem, ty wicepremierem. Pierwszym wicepremierem, więc tak naprawdę to ty jesteś premierem - powiedział wtedy prezydent, a treść tej rozmowy Kuroń opisał w książce "Spoko! Czyli kwadratura koła". Stąpający twardo po ziemi Kuroń wiedział, że taki plan jest bez szans i propozycję Wałęsy odrzucił. Prezydent przeszedł do planu B, w ramach którego premierem miał pozostać urzędujący Jan Krzysztof Bielecki. "Kategorycznie odrzucił go Kaczyński. Prezes PC rozpoczął bowiem już wówczas grę mającą na celu uczynienie premierem Jana Olszewskiego" - pisze w "Historii politycznej Polski 1989-2015" Antoni Dudek. Dla środowisk solidarnościowych, mandaty Porozumienia Centrum były kluczowe. I Kaczyński doskonale o tym wiedział. Tyle tylko, że lider PC już wtedy był w ostrym sporze z Wałęsą. Prezydent rozpoczął plan C i misję tworzenia rządu powierzył Bronisławowi Geremkowi z Unii Demokratycznej. Znów się nie udało, a rezygnację Geremka poprzedziła kolejna awantura Wałęsy z Kaczyńskim. Częściowo treść tej rozmowy znamy dzięki relacji Kuronia, który był przy niej obecny. Generalnie poszło o to, że PC sprzeciwia się prezydenckim kandydatom na premiera. Dyskusja zakończyła się tym, że Wałęsa oświadczył Kaczyńskiemu, iż zajmie się nim prokurator. Na to Kaczyński wstał i wychodząc powiedział: jeszcze zobaczymy, kim się zajmie. Nieformalna koalicja: Kaczyński, Macierewicz i Tusk 13 listopada Geremek zrezygnował z prób utworzenia koalicji. Od wyborów minęły już ponad dwa tygodnie, a perspektywa na powołanie rządu nadal była bardzo mglista. Tutaj warto nadmienić, że środowisko solidarnościowe robiło wszystko, by władza nie wpadła w ręce postkomunistów. SLD w wyborach miało drugi wynik: 60 mandatów. Kaczyński przejął inicjatywę. Rozpoczął rozmowy z kilkoma liderami. Przekonał Konfederację Polski Niepodległej oraz Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe. Wiceprezesem tego ostatniego był Antoni Macierewicz. Do rozmów dołączył też KLD z Donaldem Tuskiem na czele. W końcu przyłączyło się też Porozumienie Ludowe. Wszystkie te ugrupowania, mające po kilkadziesiąt mandatów, zyskały na znaczeniu wobec nieufności dla Unii Demokratycznej oraz oporu wobec SLD. Powstała tzw. koalicyjna "Piątka", która 14 listopada zaproponowała kandydata na premiera. Kaczyński dopiął swego i kandydatem został Olszewski. Przy zgodzie egzotycznej jak na dzisiejsze warunki koalicji, w której obok Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza, był Donald Tusk. Wałęsa Olszewskiego nie chciał, ale nie miał też za bardzo wyboru. Desygnował go na stanowisko premiera i negocjacje koalicyjne od Kaczyńskiego przejął Olszewski. Poszło mu raczej słabo, choć istotnie, zadanie miał trudne. Musiał połączyć polityków koalicji, w której były poglądy od liberalnych jak u Tuska, po bardzo prawicowe. W każdym razie na tym polu poległ, co Antoni Dudek przypisuje uporowi Olszewskiego. "Zdolność do kompromisu nie była najmocniejszą stroną premiera" - wskazuje profesor we wspomnianej już "Historii politycznej Polski". Sukces i rozpad "Piątki" Donald Tusk w towarzystwie politycznym "Piątki" wytrzymał miesiąc i opuścił je 12 grudnia. Głównym powodem miały być różnice dotyczące programu gospodarczego. Z koalicji zaczęły odchodzić kolejne ugrupowania i w końcu Olszewski chciał zrezygnować z premierostwa. Wtedy ponownie uratował go Kaczyński. Szybko zmontował nową, prowizoryczną koalicję i Sejm nie zgodził się na dymisję Olszewskiego. Cóż, lata 90. były szalone także w polityce. Rząd ostatecznie powstał i przetrwał do czerwca 1992 roku, kiedy w fotelu premiera Olszewskiego zastąpił Waldemar Pawlak. Zanim jednak "Piątka" się rozpadła, doprowadziła do wyboru marszałka Sejmu, którym został przywódca ZChN - Wiesław Chrzanowski. Zgodnie głosowali za nim Tusk i Kaczyński, a nowy szef izby ostatecznie otrzymał 267 głosów. Współpraca pozwoliła też wyłonić marszałka Senatu, którym w zamian za poparcie w Sejmie, został August Chełkowski z "Solidarności". W ramach nieformalnego sojuszu z Kaczyńskim, Tusk wynegocjował stanowiska wicemarszałków dla swojej partii w obu izbach. Unia Demokratyczna kandydata na wicemarszałka w ogóle nie wystawiła. Bronisław Geremek oświadczył wtedy, że "polityka nie powinna przypominać handlu rybami". *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!