Mostów pod Koszalinem, 5 sierpnia 1978 roku. Po wąskiej, szerokiej na siedem metrów drodze, z prędkością około 80 km/h porusza się Fiat 132. Jest późne popołudnie, około godziny 17. Samochód prowadzi generał Sylwester Kaliski, minister nauki i członek Komitetu Centralnego PZPR. Miejsce pasażera zajmuje żona generała. Pojazd jest własnością ministerstwa. To ważna informacja, bo resortowe limuzyny zawsze utrzymywano w dobrym stanie. W pewnym momencie przed fiatem pojawia się nysa. Generał zjeżdża z drogi na prawe pobocze. Przejeżdża przez "niezbyt głęboki rów", ścina słup telegraficzny, sosnę o średnicy 23 centymetrów, a następnie uderza w kolejne drzewo, którego średnicy w milicyjnym raporcie nie podano. Zarówno generał, jak i jego żona są w ciężkim stanie. Kaliski trafia do szpitala wojewódzkiego w Koszalinie, dzień później transportem lotniczym zabrano go placówki w Warszawie. Cały czas jest nieprzytomny. Umiera 16 września. Jego śmierć to też koniec najważniejszego projektu generała - prac nad mikrosyntezą jądrową. Akta z wypadku na pierwszy rzut oka nie wykazują udziału osób trzecich. W zasadzie są czyste jak łza. Za czyste. I co najważniejsze, de facto nie wskazują dlaczego do wypadku doszło. Generał naukowiec Przedwczesna śmierć generała w wieku 53 lat od lat jest powodem do spekulacji, plotek, domysłów. Przede wszystkim ze względu na rzekome prace nad bombą atomową, która miała dać Polsce niezależność od Moskwy. Ile w tym prawdy? Niewiele. Opowieść o polskiej broni jądrowej to mrzonka, idealizująca postawę Edwarda Gierka jako patrioty, który miał się stawiać Rosjanom. A patriotyzm Gierka był szeroki. Tak szeroki, że mieściło się w nim wpisanie do konstytucji PRL przyjaźni ze Związkiem Radzieckim oraz przypięcie do klapy Breżniewa orderu Virtuti Militari, czym polski przywódca uspokajał obawy Moskwy co do rosnącej integracji kredytowej i technologicznej z Zachodem. Jednakże śmierć Kaliskiego wydaje się co najmniej zagadkowa. Generał był przede wszystkim naukowcem i robił zawrotną karierę. Był komendantem i rektorem Wojskowej Akademii Technicznej, opublikował ponad pół tysiąca prac naukowych, kontaktował się z najwybitniejszymi naukowcami na świecie. Kluczowy w jego karierze jest rok 1973 i eksperyment "Focus", czyli kontrolowana mikrosynteza termojądrowa. Za tym tajemniczym terminem kryje się wielki plan nowej technologii. Chodzi o łączenie jąder lekkich pierwiastków deuteru i trytu. Pierwiastki czerpane między innymi z wody morskiej następnie łączy się w jedno cięższe jądro helu. W tym procesie powinna się wytworzyć ogromna ilość energii. Upraszczając, wodę morską można zamienić na tanią energię jądrową. Problem w tym, że żeby tak się stało, potrzeba ogromnych temperatur i wysokiego ciśnienia. Generałowi udało się osiągnąć 10 milionów stopni Celsjusza. Wykorzystał do tego nagrzewanie laserowe. Po eksperymencie Kaliski stał się sławny nie tylko w Polsce, gdzie został ministrem nauki, ale podziwiano go też na świecie. Co do pozyskiwania taniej energii - był to początek drogi. By energię skutecznie wytwarzać, trzeba utrzymać wysoką temperaturę dłużej niż przez ułamek sekundy. To pozostaje wyzwaniem dla naukowców do dzisiaj. Rozgłos przyniósł Kaliskiemu zaszczyty, wpływy i możliwości. Jak to jednak często bywa w takich historiach, genialny naukowiec narobił sobie też wrogów. Generał i agentura Ogromną pracę dla ustalenia szczegółów biografii Kaliskiego wykonał Józef Pawelec. Profesor nauk technicznych i poseł na Sejm I kadencji opublikował w 2012 roku książkę "Czy generał Kaliski musiał zginąć". Dotarł między innymi do akt znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej. Chodzi przede wszystkim o teczkę osobową, jaką generałowi w latach 70. założyła Wojskowa Służba Wewnętrzna. Większa jej część dotyczy rodziny Kaliskiego i kontaktów z Niemcami w czasie wojny. Co do samego generała pojawia się tam informacja o "nieudokumentowanych danych" dotyczących "wątpliwej postawy politycznej i zaangażowania ideowego gen 'K'". Jest też niejasna adnotacja o odśpiewaniu "fragmentu hymnu hitlerowskiego" w 1972 roku, podczas wizyty w USA. Co najważniejsze, z teczki wynika, że generał "utrzymuje szereg kontaktów osobistych i korespondencyjnych z naukowcami z państw kapitalistycznych". Teczka bardziej wygląda na szukanie lub kreowanie tzw. haków, niż na rzeczywiste zarzuty. Ale służby interesowały się Kaliskim, zapewne nie tylko polskie. Pracował on w dziedzinie nierozerwanie związanej z możliwością opracowania groźnej broni. Czy mogłaby to być broń dla Polski? Zdecydowanie nie. Mikrosynteza jądrowa dziś jeszcze stawia przed naukowcami wiele pytań, ale wiemy, że może służyć celom raczej pokojowym. W latach 70. nie zdawano sobie z tego sprawy w takim stopniu, więc i wiedza Kaliskiego w kontekście militarnym miała większe znaczenie. Ponadto Polska nie miała warunków potrzebnych do budowy własnej broni jądrowej. Pawelec twierdzi, że to wiedza generała była przyczynkiem do zamachu służb na życie generała. Podaje trzy możliwe scenariusze: zamach przeprowadzony przez wywiad amerykański, polski lub radziecki. Na żaden z tych scenariuszy nie ma wystarczających dowodów. Natomiast niewyjaśnionym problemem pozostają okoliczności śmierci generała. Wypadek i brak winy Wróćmy do 5 sierpnia 1978 roku. Raport milicji po wypadku mówi w skrócie: auto sprawne, biegły nie był w stanie określić przyczyn wypadku. Pawelec nachodził się i napisał do różnych instytucji za dokumentacją służb z tego zdarzenia. Ustalił kilka faktów. Po pierwsze, po wypadku samochód nie został zabezpieczony, a oględzin dokonano na drugi dzień. Robili to szeregowi pracownicy w garażu komendy wojewódzkiej MO. Kierowcę nysy, który był świadkiem jak fiat Kaliskiego wypada z drogi, przesłuchano dopiero po czterech dniach. Według części dokumentów nysa zahamowała gwałtownie na prostej drodze i wtedy jadący za nią fiat zjechał z szosy. W papierach pojawia się też informacja, że nysa mogła nie mieć świateł stopu. Pawelec wysuwa też teorię, że obwody hamulcowe mogły być uszkodzone, ale przez stopień zniszczenia pojazdu nie sposób tego sprawdzić. W swojej publikacji stwierdza też, że oczywiście może to być przypadek, ale do wypadku doszło w miejscu oddalonym o godzinę drogi od ówczesnej bazy wojsk radzieckich w Bornem Sulinowie. Bardzo zastanawiająca jest jeszcze jedna rzecz. Prokuratura prowadziła śledztwo w kierunku spowodowania poważnego zagrożenia w ruchu drogowym, a następnie umorzyła je wobec niestwierdzenia winy kierowcy. Pawelec poświęcił wiele wysiłku, żeby dostać dokumenty śledczych. Prokuratura wojskowa w Warszawie nic nie wiedziała o Kaliskim. Odesłała profesora do Archiwum Wojsk Lądowych. Tam odsyłano go do Centralnego Archiwum Wojskowego. Teczka Kaliskiego się znalazła, ale informacji o wypadku brakuje. Pawelec przestał szukać w instytucjach centralnych i zaczął w regionalnych. W 2008 roku otrzymał odpowiedź z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie. Stwierdzono w niej, że po pięciu latach od wypadku upłynął termin przechowywania akt. Cztery lata później, w 1987 roku, "na podstawie zezwolenia Archiwum Państwowego w Koszalinie (...), akta te zostały przekazane na makulaturę". Podsumujmy: na makulaturę, jeszcze w czasach komuny, przekazano akta z wypadku ministra nauki i członka KC PZPR. Człowieka, za którym chodziła WSW i zakładała mu teczki. Kiedy Pawelec pisał swoją książkę, nie żył już prokurator, który nadzorował śledztwo dotyczące wypadku. Nie żył też ówczesny prokurator wojewódzki. Teoretycznie w sprawie wypadku wszystko jest jasne. Teoretycznie, bo szczegóły budzą wiele wątpliwości. Te zaś od lat potęgują domysły o śmierci generała Kaliskiego i jego rzeczywistej roli w oczach aparatu bezpieczeństwa PRL. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!