"Wojny rozpętują starzy faceci. Ale to młodzi muszą walczyć i ginąć" - Herbert Hoover, 31. prezydent USA. I wojna światowa była - jak to ujął profesor Andrzej Chwalba - "samobójstwem Europy". Wielka Brytania i Francja w pierwszym dniu konfliktu były imperiami. W ostatnim, zdane na łaskę Stanów Zjednoczonych, walczyły o utrzymanie swojego uprzywilejowanego statusu międzynarodowego. Upadły potęgi, powstały nowe. Narodziły się lub odrodziły - jak Polska, kolejne państwa. Wojna okopowa Jednak przede wszystkim wojna kosztowała życie ponad 14 milionów ludzi. Często młodych, którzy walczyli w interesie "swoich" państw. Walczyli o interesy cesarzy i królów, wszelakiej szlachty, hrabiów, baronów i magnatów przemysłowych. Nic dziwnego, że ci młodzi chłopcy bardzo szybko mieli dość. Zamiast uczyć się, pracować, poznawać świat, podrywać dziewczyny, cieszyć życiem, walczyli na froncie. Przez długie tygodnie walczyli często w tym samym miejscu. Walczyli z wrogiem, epidemiami, robactwem i błotem w okopach, chorobami psychicznymi. Bez przerwy pod ostrzałem karabinów i artylerii. Taki stan rzeczy wyłonił się już na początku wojny. Niemcy ruszyli na zachód i zajęli niemal całą Belgię. Szli na Paryż. Niespodziewanie uszczuplili swoje siły i we wrześniu przegrali pierwszą bitwę nad Marną. Francuzi walczyli już wtedy ze wsparciem wojsk brytyjskich. Niemcy wycofali się na północ od rzeki Aisne i tam sytuacja stała się patowa. Strony okopały się, stale umacniając swoje pozycje. Niemcy chcieli odpocząć i podciągnąć rezerwy. Przeczekać zimę. Walczące strony traktowały okopy jako rozwiązanie doraźne. Jak się okazało, rozwiązanie funkcjonowało miesiącami. Rozpoczęła się wojną pozycyjna, a linie okopów obu stron znajdowały się czasami w odległości 100-150 metrów. Sukcesy militarne były niewielkie, straty podczas ataków ogromne. I w takich warunkach, niedaleko Ypres, doszło do cudu. Boże Narodzenie na froncie Na początku grudnia doszło do pierwszych kontaktów między walczącymi stronami. Zdarzało się, że zmęczeni działaniami wojennymi, pojedynczy żołnierze zamiast do siebie strzelać, wymieniali uwagi, przekazywali sobie gazety. Niemcy pytali Anglików o wyniki w ligach piłkarskich - wskazał w "Wojnie okopowej" Tony Ashworth. Początkowo szczególnie francuskie dowództwo podchodziło bardzo krytycznie do tego typu praktyk. Aż nadeszła wigilia Bożego Narodzenia 1914 roku. Niemcy w swoich okopach poustawiali znicze jak lampki świąteczne. Zaczęli śpiewać kolędy. Anglicy ich słyszeli. Również zaczęli śpiewać. Krótko po tym żołnierze między okopami zaczęli wykrzykiwać życzenia świąteczne. Nie jest jasno kto ani kiedy dokładnie, ale w końcu ktoś odważny wyszedł z okopu. Za nim następni. W nocy doszło do pierwszych kontaktów, na początku poważnych. Żołnierze wyszli z okopów po swoich kolegów, którzy martwi leżeli na ziemi niczyjej - pasie frontu, gdzie nie rządziły armie, tylko ich amunicja. W Boże Narodzenie generał Walter Congreve - dowódca brytyjskiej 18. Brygady Piechoty, napisał do swoich żołnierzy list. Wskazał, że liczy na spokój, bo Niemcy ogłosili jednodniowy rozejm. Był poranek, już jasno, dobra widoczność do strzału. Mijały kolejne minuty, aż w końcu ponownie ktoś odważny wyszedł z okopu. "Mamo! Mam niemiecki tytoń" Oddajmy głos żołnierzom. Alfred Anderson z 3. Batalionu Królewskiego Pułku Szkocji: "Przez dwa miesiące w okopach słyszałem jedynie trzask i świst lecących kul, strzały z karabinów maszynowych i odległe niemieckie głosy. Ale tego ranka panowała martwa cisza. Krzyczeliśmy 'Wesołych Świąt', mimo że nikt nie był wesoły" - wywiad w "The Scotsman" z 2003 roku. Kapitan Robert Miles z Królewskich Strzelców Irlandzkich. Wypowiedź opublikowano w styczniu 1915 roku w "Daily Mail". Miles zginął kilka dni wcześniej, 30 grudnia 1914. "Zabawne jest to, wydaje mi się, że rozejm istnieje tylko w tej części linii bojowej - po prawej i lewej stronie wszyscy słyszymy jak strzelają. Wszystko zaczęło się wczoraj wieczorem - przenikliwie zimnej nocy, wkrótce po zmroku, kiedy Niemcy zaczęli krzyczeć: Wesołych Świąt, Anglicy. Oczywiście nasi towarzysze odpowiedzieli krzykiem i wkrótce duża liczba żołnierzy po obu stronach opuściła swoje okopy bez broni". 19-letni Henry Williamson z Londyńskiej Brygady Strzelców w liście do matki w drugi dzień świąt. List opublikował wiele lat później. "Kochana Mamo, piszę z okopów (...). W ustach mam fajkę. W fajce jest tytoń. Oczywiste - powiesz. Ale poczekaj. W fajce jest niemiecki tytoń. Powiesz - od więźnia albo znaleziony w zdobytym okopie. Och nie, kochana! Od niemieckiego żołnierza. Tak, żywego, niemieckiego żołnierza. Wczoraj Brytyjczycy i Niemcy spotkali się i uścisnęli dłonie na ziemi pomiędzy okopami". Kiedy żołnierze opuścili swoje pozycje w Boże Narodzenie, rozmawiali, wymieniali się życzeniami i drobnymi podarunkami jak przekąski czy guziki. W kilku miejscach doszło nawet do wspólnych gier sportowych, najczęściej meczów piłkarskich rozgrywanych pomiędzy żołnierzami. Dzień później ci sami ludzie znowu musieli do siebie strzelać. Wojna i pokój Nie jest jasne, jak wiele osób brało udział w takim rozejmie ani gdzie dokładnie doszło do spotkań. Tę ziemię trudno byłoby dziś rozpoznać. Był to po prostu poorany pociskami artylerii pas, nienależący ani do króla, ani do cesarza, ani do prezydenta czy marszałka. Wydaje się też, że w Boże Narodzenie nie spotykali się Anglicy, Francuzi czy Niemcy, ale po prostu ludzie. Jak to ujął francuski duchowny, poeta i teolog Francois Fenelon - "Wszystkie wojny są wojnami domowymi, ponieważ wszyscy ludzie są braćmi". Niestety, wojna z każdym kolejnym dniem przynosiła coraz więcej śmierci. Tęsknota za zmarłymi, złość i rozpacz rodziły nienawiść. Znacznie skromniejszy rozejm świąteczny udało się zorganizować jeszcze w 1915 roku, w kolejnych latach było o to coraz trudniej. Po czterech latach krwawej wojny ostateczny pokój w wyniszczonej Europie podpisano w 1918. Przetrwał jedynie 20 lat. --- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!