Rok 1794. Prusacy zajmują Kraków, włamują się do skarbca na Wawelu i w największej tajemnicy wywożą polskie insygnia koronacyjne. Symbol dumy i dawnej potęgi. Symbol, którego dziś Polsce brakuje. W europejskich państwach, również tych z doświadczeniem całkowitej transformacji w pełną demokrację, dawne insygnia przechowuje się jak skarby, strzeże i pokazuje z największą czcią. Tak jest na przykład z koroną św. Stefana na Węgrzech i koroną św. Wacława w Czechach. Tymczasem nasze insygnia, według historii opartej o źródła w pruskich archiwach, zostały przetopione na monety. Badania w tej sprawie prowadzili polscy historycy sztuki Marian Morelowski i Karol Estreicher. Pruskie archiwa W 1795 roku król Prus Fryderyk Wilhelm II polecił swojemu tajnemu radcy wywieźć insygnia z Krakowa do Wrocławia. Istnieje list w tej sprawie. W październiku tego roku władca otrzymał meldunek, że regalia do Wrocławia dotarły. Co było dalej? Tutaj w historii pojawia się pierwsza biała plama. W następnych latach podejmowano mniej lub bardziej poważne próby dopominania się o regalia. Z perspektywy naszych rozważań przełom nastąpił w 1835 roku. Wówczas car Mikołaj I, który koronował się na polskiego króla (Sejm Królestwa Polskiego później go zdetronizował), wymógł na Fryderyku Wilhelmie III, by sprawę regaliów z wawelskiego skarbca wyjaśnić. Zadanie zostało zlecone ministrowi wojny Karolowi Witzlebenowi. Poinformowany o sprawie urzędnik regencji wrocławskiej oświadczył, że regalia z Wrocławia trafiły do pruskiego skarbca w Berlinie, co - jak wynika z korespondencji Witzlebena - potwierdzają akta berlińskiego skarbca. CZYTAJ WIĘCEJ: Tajemnica zdjęć z wypadku księżnej Diany. Co się z nimi stało? Treść korespondencji w przejrzysty sposób przedstawił historyk sztuki Michał Rożek w książce "Polskie koronacje i korony", którą wydano w 1987 roku. Z listów wynika, że kilka koron, które określono jako "domniemane z Krakowa" zostały rozebrane i przetopione ma monety. Nawet w tej korespondencji pojawia się stwierdzenie, że daty przybycia owych koron do Berlina nie udało się ustalić. Tutaj w zasadzie moglibyśmy się zatrzymać. Odkrycie wspomnianej dokumentacji historycznej jest dokonaniem wspomnianego już Morelowskiego. Taką wersję zdarzeń uważa się za prawdę historyczną. Przez lata zaborów narosły jednak legendy, które miały podtrzymywać tożsamość narodową. Opowieści mówiące o tym, że skoro insygnia królów istnieją, to istnieć będzie także państwo. Historie okazały się na tyle poważne, że pod odzyskaniu niepodległości w 1918 roku, królewskiej korony oficjalnie szukało państwo polskie. Regalia zniszczone czy ukryte? Zacznijmy od tego, że w legendach o regaliach pojawia się sugestia, iż pruska dokumentacja została sfabrykowana lub powstała specjalnie jako fałszywa, by zatrzeć ślady po naszych koronach. Do zwolenników takiej teorii na pewno przemawiał fakt, że listy poświadczające zniszczenie regaliów powstały w momencie, w którym rosyjski car domagał się od pruskiego króla zwrotu tych przedmiotów. Sensownie brzmiących legend o zachowaniu regaliów jest co najmniej kilka, natomiast skupmy się na tej, która stanowiła podstawę do poszukiwań po odrodzeniu polskiego państwa. Pod koniec XIX wieku pojawiła się historia kapucyńskiego zakonnika, ojca Wacława Nowakowskiego. Utrzymywał on, że w jednej z zakonnych kronik zachował się zapis, według którego przed pruską grabieżą regalia zostały wydobyte ze skarbca na Wawelu. Następnie gwardian krakowskich kapucynów przewiózł korony do klasztoru dominikanów w Podkamieniu, gdzie trafiły pod opiekę ordynariusza kijowskiego, biskupa Kaspra Cieciszowskiego. Biskup miał je ukryć w klasztorze kapucynów we Włodzimierzu Wołyńskim, gdzie według Nowakowskiego znajdowały się co najmniej do 1842 roku. CZYTAJ WIĘCEJ: Największe zwycięstwo Polaków na Bałtyku. Skończyło się tragedią Włodzimierz to miasto leżące dziś w Ukrainie, 100 kilometrów na północ od Lwowa. W czasach przedrozbiorowych była to niemal centralna część Rzeczypospolitej. Nowakowski twierdził, że strony kapucyńskiej kroniki z zapisami o regaliach zostały wyrwane dla bezpieczeństwa zachowania tajemnicy koron. Nowakowski pisał również, że w 1842 roku korony wywieziono z Włodzimierza, ponieważ zaczęli ich szukać Rosjanie. Przez lata tajemnica miała być przechowywana w taki sposób, że o miejscu przechowywania regaliów wiedziały zawsze tylko trzy osoby, które przed śmiercią wybierały kolejnych powierników sekretu. Miejsca ukrycia ojciec Wacław jednak nigdy publicznie nie wskazał. Tutaj w tej historii dochodzimy do roku 1920. W lecie tego roku prasa donosiła o poszukiwaniach regaliów właśnie we Włodzimierzu. Pracami kierował Bronisław Gembarzewski - w okresie międzywojennym wieloletni dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie. List do biskupa Historia stała się na tyle głośna, że w Sejmie posłowie ministrowi wojny przedstawiali interpelacje w tej sprawie. W lipcu 1920 roku opublikowano w prasie odpowiedź Ministerstwa Spraw Wojskowych, w której stwierdzono, że badania "wskazówki o miejscu ukrycia insygniów królewskich (...), nie dały wyników zadowalających". Z odpowiedzi wynika, że Gembarzewski oraz towarzyszący mu Żmigrodzki - kapitan saperów, specjalnie "symulowali" znalezienie regaliów, by odwieść od poszukiwań inne osoby. Czy to koniec sprawy? Niekoniecznie. Tutaj dochodzimy do sedna tej opowieści. W 1921 roku Adam Wolański w "Przeglądzie Powszechnym" opublikował treść listu, jaki 16 października 1920 roku ksiądz Piotr Milanowski wysłał do biskupa łuckiego Ignacego Dubowskiego. Milanowski był proboszczem miejscowego kościoła św. św. Joachima i Anny, który niegdyś stanowił własność kapucynów, a dziś opiekują się nim karmelici. Co ciekawe, na swojej współczesnej stronie internetowej wspominają o legendzie regaliów. Otóż w liście ksiądz proboszcz pisze, iż Gembarzewski i Żmigrodzki pojawili się w kościele 26 czerwca. Przedstawili dokument wydany przez ministra spraw wojskowych, który uzasadniał ich działania. Celem miało być znalezienie regaliów. Panowie twierdzili również, że posiadają dodatkowe informacje o dokładnym miejscu ukrycia "skarbów narodowych" od "wtajemniczonej osoby". Rozpoczęli poszukiwania w grobowcach kapucynów i jak pisze ksiądz proboszcz, 30 czerwca "po paru godzinach poszukiwania najwidoczniej dały rezultaty pomyślne, gdyż poszukiwania zaprzestali". Duchowny w liście zaznaczył, że nie był przy tym obecny, ponieważ tego dnia źle się poczuł. Następnie Gembarzewski i Żmigrodzki opuścili podziemia. Po południu przyszli pożegnać się z księdzem. Milanowski zapytał Gembarzewskiego czy coś znaleźli. Zaprzeczył. Wtedy do proboszcza podszedł kościelny i powiedział, że w zakrystii stoi skrzynia z przedmiotami, które panowie wynieśli z grobowców. Ksiądz zażądał, żeby pokazano mu zawartość skrzyni. Gembarzewski odmówił. Duchowny prosił Żmigrodzkiego, żeby mu szczerze powiedział, czy coś znaleźli. "Na to mi odpowiedział: Znaleźliśmy, ale nie wszystko" - pisze Milanowski. Dalej sytuacja stała się nerwowa. CZYTAJ WIĘCEJ: Polska rakieta w kosmosie. Nasi naukowcy przyćmili Rosjan Ksiądz ponownie zwrócił się do Gembarzewskiego. "Zmuszony mu byłem odpowiedzieć (...), że mu nie wierzę i zwątpiłem w jego pełnomocnictwa, a tymczasem przyszło dwóch żołnierzy z karabinkami i pod strażą takowych, skrzynię załadowano i wyniesiono z zakrystii" - tak sytuację w liście opisał Milanowski. Gembarzewski i Żmigrodzki odjechali do Warszawy. Zaniepokojony ksiądz na początku lipca o tajnej misji delegacji rządowej poinformował prasę. Afera stała się głośna. 16 lipca w "Rzeczpospolitej" ukazało się oświadczenie ministerstwa, w którym stwierdzono, iż "nie jest zgodne z rzeczywistością, jakoby kapitan Żmigrodzki przedsięwziął bez wiedzy miejscowego duchowieństwa jakieś kopanie w podziemiach we Włodzimierzu, ani też jakoby bez wiadomości tamtejszych władz duchownych cośkolwiek z tamtego kościoła wywiózł". Nie wszyscy uwierzyli w zapewnienia resortu, z władzami kościelnymi na czele. Dziś wiemy, że Gembarzewski sporządził dokument dla ministra spraw wojskowych z relacją z poszukiwań. Pismo otrzymało klauzulę "tajne". Tajny raport z poszukiwań regaliów Treść relacji znamy dzięki pracy historyków Marii Dębowskiej i Daniela Kipera. Odnaleźli ów dokument... w archiwach kościelnych. Jak to możliwe? Otóż w grudniu 1920 roku minister spraw wojskowych chciał zamknąć sprawę i przesłał pismo Gembarzewskiego księdzu Milanowskiemu, który podobnie jak władze kościelne, dopominał się w sprawie akcji rządowej na poświęconej ziemi. Raport trafił do archiwum biskupa Dubowskiego. W 1925 r. duchowny wyjechał do Rzymu, a jego obowiązki oraz dokumenty przejął jego następca w Łucku - biskup Adolf Szelążek. Archiwa tamtejszej kurii są obecnie przechowywane w Ośrodku Archiwów, Bibliotek i Muzeów Kościelnych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Dębowska i Kiper wyniki swojej pracy przedstawili w publikacji "Co znaleziono we Włodzimierzu Wołyńskim w 1920 roku? Raport Bronisława Gembarzewskiego z poszukiwań regaliów". W raporcie dla ministra Gembarzewski między innymi wskazuje nazwisko "wtajemniczonej osoby", od której pochodziła wskazówka o miejscu ukrycia regaliów. Dowiadujemy się też, że o całej sprawie wiedział, a nawet podejmował decyzje Józef Piłsudski. Jednak przede wszystkim Gembarzewski opisuje co znaleziono we Włodzimierzu. Zaczyna od tego, że w jednej z krypt pod kościołem odszukano ludzkie kości. Następnie delegacja przeszukiwała rozległe podziemia na terenie pod byłym klasztorem. Ostatecznie Gembarzewski stwierdza, że nic nie znaleziono. Ale dodaje też, że "dokonane badania miejsc i roboty doprowadziły do przypuszczenia (...), że tu najprawdopodobniej były ukryte insygnia królewskie polskie i stąd zostały w inne miejsce przeniesione". To Gembarzewski poprosił, by raport utajniono. Argumentował, że symulowali ze Żmigrodzkim wywiezienie "czegoś" z Włodzimierza, ponieważ pod miastem znajdują się rozległe podziemia i nie chcieli, by ludzie na własną rękę penetrowali piwnice i grobowce. Wydaje się, że biskup Szelążek nie do końca uwierzył w tę relację. Do tajnego dokumentu w archiwach dołączył odręcznie napisaną kartkę, na której przypomniał zdanie, jakie Żmigrodzki wypowiedział do księdza Milanowskiego: "Znaleźliśmy, ale nie wszystko". Później, w latach 20., sprawa ucichła. Po wybuchu II wojny światowej Gembarzewski był więziony przez Niemców na Pawiaku. Zmarł po zwolnieniu z więzienia w grudniu 1941 roku. Pochowano go na warszawskich Powązkach. --- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!