Jest rok 1919. Europa zmaga się z kryzysem gospodarczym po I wojnie światowej, powstają nowe państwa, stare monarchie upadają lub przepoczwarzają się w inne systemy polityczne. Odrodzona Polska walczy na wschodzie o swoje granice. Z bolszewikami i Ukraińcami. Tymczasem o poranku 4 sierpnia mieszkańcy Dziergowic na Górnym Śląsku dostrzegają niecodzienny widok. Nad lasem ogromny samolot obniża lot. Jest bardzo nisko, 50 metrów na ziemią. Mieszkańcy słyszą huk, to prawdopodobnie eksplozja jednego z silników. Maszyna runie na ziemię i rozbija się w pobliskim lesie, pięć kilometrów dalej. To teren Niemiec, częściowo zamieszkiwany przez ludność polską. W regionie funkcjonują też wydawane w języku polskim "Nowiny Raciborskie". Dwa dni po katastrofie na trzeciej strony gazety ukazuje się krótka wzmianka: "Pod Dziergowicami runął (...) wielki samolot o dwóch motorach w płomieniach na ziemię. Podróżni, ośmiu ludzi, ponieśli śmierć na miejscu. W samolocie znajdowało się kilka gołębi, której jeszcze żyły oraz wieli worek z rosyjskimi pieniędzmi, które kolejarze pozbierali. (...) Prawdopodobnie był to samolot polski". Samolot ani nie był polski, ani nie przewoził "rosyjskich pieniędzy". Dygnitarze i złote monety Archiwalne, zeskanowane wydania "Nowin Raciborskich" można dziś bez trudu odnaleźć w internecie, korzystając ze zbiorów Śląskiej Biblioteki Cyfrowej. Gazeta w kolejnych dniach podawała szczegóły tajemniczego wypadku. 13 sierpnia pojawia się relacja o jednym z członków załogi, który bezskutecznie próbował się ratować skacząc ze spadochronem. Natomiast "wielki samolot" na miejscu tragedii ściął 300 drzew. Znaleziono tam pustą "kasetę pieniędzy złotych i srebrnych", której zawartość opróżnili ciekawscy miejscowi. 22 sierpnia "Nowiny Raciborskie" podają informacje jeszcze bardziej sensacyjne. Samolot miał być ostrzeliwany. Pojawiają się też kolejne szczegóły o ładunku. Jest wzmianka dotycząca "ukraińskich i niemieckich banknotów" oraz kilku "workach monety złotej". Pieniądze, które nie spłonęły w pożarze maszyny, miejscowi rozdzielili między siebie. Szybko okazało się, że "ukraińskie" banknoty są bezwartościowe, bo nie można z nich w żaden sposób skorzystać. To pierwsza zagadka katastrofy. Skąd w samolocie nad Śląskiem ukraińskie banknoty w 1919 roku, kiedy państwo ukraińskie nie było formalnie uznawane przez międzynarodową społeczność? Do tego wrócimy. Natomiast więcej szczęścia mieli miejscowi, którzy znaleźli monety. Te miały już swoją wartość, choć byli i tacy, którzy tak szybko jak weszli w posiadanie nowego majątku, tak szybko musieli go oddać. Od części osób pieniądze odbierał wspominany przez "Nowiny Raciborskie" grenszuc, czyli niemiecki strażnik graniczny, który pojawił się na miejscu. Kim były ofiary? W 2014 sprawę na łamach portalu zapomniany.rybnik.pl opisał Henryk Postawka. Dotarł do aktów zgonu w Urzędzie Stanu Cywilnego w Kuźni Raciborskiej. Na pokładzie było sześciu niemieckich członków załogi samolotu Zeppelin-Staaken R.XIV oraz dwóch przedstawicieli Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Wielkie samoloty, wielkie pieniądze i wielka polityka Na tym etapie historia katastrofy lotniczej na Śląsku może wydawać się bardzo zagmatwana. Światło rzucają na nią wydarzenia, które w tamtym czasie miały miejsce na wschodzie odradzającej się Polski. Przypomnijmy, po I wojnie światowej Europa uległa ogromnym przeobrażeniom. Austro-Węgry miały stać się państwem federalnym i w tym układzie swoją szansę dostrzegła społeczność ukraińska, która chciał państwowej autonomii w Galicji. Problem w tym, że Austro-Węgry nie przetrwały, a habsburską monarchię wygnano. Mimo to, Ukraińcy nie zamierzali się poddać. 13 listopada 1918 roku, na kilka dni przed Polską, Zachodnioukraińska Republika Ludowa proklamowała niepodległość, uznając za swoją stolicę Lwów. To wywołało sprzeciw polskich ochotników w mieście, a następnie doprowadziło do interwencji regularnego Wojska Polskiego i w konsekwencji do otwartej wojny polsko-ukraińskiej. Polacy szybko przejęli miasto, ale walki trwały nadal. Późniejsze wydarzenia na terenie dzisiejszej Ukrainy to skomplikowany tygiel walk, stronnictw i aliansów, który zasługuje na osobny artykuł. Dlatego tutaj skupimy się na wątku sporu polsko-ukraińskiego. Polscy żołnierze coraz bardziej wypierali Ukraińców, aż w końcu ukraiński rząd zaczął działać na emigracji we Wiedniu. Jednocześnie w 1919 roku rozpoczęła się konferencja pokojowa w Paryżu, która dała początek nowemu podziałowi Europy. Karty rozdawały zwycięskie w wojnie państwa Ententy. Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej nigdy formalnie nie uznały, ale wykazały się częściowym zrozumieniem argumentów strony ukraińskiej. Zgadzały się na powstanie państwa ukraińskiego, jednak Lwów miał przypaść Polsce. Na to Ukraińcy kategorycznie nie chcieli się zgodzić i odrzucali każdą propozycję. Kraje Ententy chciały więc doprowadzić do plebiscytów w Galicji, które zdecydowałyby o przynależności terytorialnej. Jednocześnie Ukraińcy starali się budować swoją państwowość. Jednym z jej elementów miała być własna waluta, pozwalająca na prowadzenie działań wojennych. W tym celu Ukraińcom postanowili pomóc Niemcy. Drukowali nowe ukraińskie hrywny i zgodzili się wypożyczyć ukraińskiemu rządowi kilka samolotów, które miały transportować banknoty z okolic Wrocławia do Zachodniej Ukrainy. Tymi maszynami były właśnie ogromne jak na ówczesne czasy Zeppelin-Staaken R.XIV, zaprojektowane jako bombowce, ale przede wszystkim dysponujące dużym zasięgiem. Samoloty były długie na ponad 20, a rozpiętość skrzydeł sięgał ponad 40 metrów. Miały pięć silników, choć z daleka ich konstrukcja przypominała maszynę dwusilnikową - tak jak opisały to "Nowiny Raciborskie". Niemcy pomagali Ukraińcom między innymi dlatego, że osłabiało to Polskę, która o granice musiała spierać się także z Berlinem, również na Śląsku. W czasie konferencji pokojowej w Paryżu delegatem rządu ukraińskiego był Dmytro Witowski, jeden z przywódców walk z Polakami o Lwów. Brał też udział w operacji transportu pieniędzy z Niemiec. To właśnie on zginął w katastrofie lotniczej w okolicach Dziergowic. Jak wskazuje Henryk Postawka, drugą, ukraińską ofiarą był młodszy oficer Julian Czuczmann. Poszukiwania miejsca katastrofy W kolejnych miesiącach stało się jasne, że negocjacje polsko-ukraińskie nie przyniosą rezultatów. Pojawił się też nowy problem - umacniająca się na wschodzie sowiecka Rosja. Ponadto Polska nie czekała na paryskie porozumienie. Tam gdzie w Galicji Wschodniej wyparła Ukraińców, prowadziła integrację zajętych terenów. W końcu Wojsko Polskie wyparło wrogie oddziały, a w obliczu dominacji komunistów na Wschodzie, emigracyjny rząd ukraiński tracił poparcie Ententy. Ostatecznie Rada Ambasadorów - organ wykonawczy konferencji pokojowej, w 1923 roku uznał suwerenność Polski w Galicji Wschodniej. W związku z tą decyzją ukraiński rząd uległ rozwiązaniu. Miejsce katastrofy samolotu z ukraińskimi pieniędzmi było zapomniane przez 101 lat. Ale w październiku 2020 roku, w porozumieniu z Lasami Państwowymi, pozostałości szczątków wraku odkryła Śląska Grupa Eksploracyjna. Badacze znaleźli między innymi elementy samolotu, srebrne niemieckie marki czy ukraińskie odznaczenia. Dziś w głębi lasu Nadleśnictwa Rudy Raciborskie znajduje się tablica, która upamiętnia katastrofę. W przedstawionej na niej informacji podkreślono, że historia wypadku z 1919 roku wciąż skrywa tajemnice. Do dzisiaj nie znamy prawdziwych przyczyn katastrofy samolotu. ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!